Klub jeździecki
- Dzień dobry pani Leonio! - przywitał się dogoniwszy staruszkę.
Zatrzymała się i odwróciła w jego stronę. Uśmiech nagle znikł z jej twarzy gdy go rozpoznała. Popatrzyła tylko z wyrzutem i ruszyła dalej.
Zaniepokojony Leon jeszcze przyśpieszył kroku, czując że ból głowy przestał być jego jedynym problemem. Obawy potwierdziły się, gdy zobaczył tłum zebrany pod płotem sołtysa. Przełknął nerwowo ślinę i w każdej chwili gotowy do ucieczki, zbliżył się do zgromadzenia. Rozstąpiono się w milczeniu na jego widok robiąc mu przejście aż do otwartych na oścież drzwi. Starał się nie patrzeć na tłum, ale czuł, że ten spogląda na niego z takim samym wyrzutem jak spotkana wcześniej staruszka.
Kłótnia, której odgłosy słyszał już od furtki, ucichła gdy tylko przekroczył próg. Sołtys, mniejszy niż zazwyczaj, siedział za stołem i tępo wpatrywał się leżącą przed nim gazetę. Obok stał Marcin Polan, wioskowy aktywista, którego siła przekonywania płynęła głównie z prawie dwóch metrów wzrostu, szerokich barów i wybuchowego charakteru. Jego palec nadal stukał wymownie w tę samą gazetę pomimo, że wzrok skierował już na Leona.
- W samą porę - powiedział nie zawracając sobie głowy grzecznościowymi formułkami. - Mamy tu pewien problem do rozwiązania.
- To on - sołtys nagle się ożywił, - mówię wam do cholery, że to on wszystko zorganizował.
- Przymknij się - rzucił w jego stronę Marcin. - W gazecie stoi inaczej.
- Co się stało? - spytał niepewnie Leon mając wrażenie, że wpakował się do klatki z głodnym lwem.
- Co się stało?! - ryknął lew. - Nie widziałeś jak wygląda przystanek autobusowy?
Leon pokręcił głową, świadomy, że jedyna droga ucieczki jest odcięta.
- Ta banda, co się do ciebie zjechała, podczepiła do niego konie, wyrwała z fundamentami i zostawiła na samym środku drogi. W dodatku, jakby im mało było, pocięli szablami cały rozkład jazdy.
- Szablami?
- No - Marcin zawahał się, - przynajmniej tak mówią świadkowie.
- Tak było, mówię wam - odezwał się ktoś z tyłu. Leona korciło, żeby zobaczyć donosiciela, ale nie odwrócił się nie chcąc tracić lwa z oczu.
- Skąd wiesz, że to moi goście?
- Świadek widział. I dwóch, pijaniuteńkich, żeśmy znaleźli śpiących na ławce. Nic nie pamiętali. Dostali po kopie na do widzenia i tyle.
- No dobra - Leon postanowił ułagodzić zwierzę - naprawię przystanek, jeśli trzeba.
- To dopisz jeszcze do rachunku - lew ryczał dalej - dwadzieścia butelek wódki skradzionych ze sklepu, wybitą szybę i te, no, straty moralne.
Leon poczuł, że jego szanse na wyjście w jednym kawałku z klatki gwałtownie się kurczą.
- Wódka, to jeszcze rozumiem, zapłacę, ale o co chodzi z tymi stratami moralnymi?
- Napruty byłeś to nic nie słyszałeś - lew ruszył do ataku - jakie tu harce pod kościołem się wyprawiały. Ponoć na kopie się tłukli...
- A pewnie - znów odezwał się głos z tyłu - tak było!
- ...i księdza obudzili, żeby ich przed walką pobłogosławił.
No, to koniec - pomyślał Leon zastanawiając się nad ostatnim życzeniem o jakie pewnie zaraz go spytają.
Ale lew nagle zamilkł i wrócił za stół. Schował pazury. Leon milczał i nie oddychał nie chcąc prowokować kolejnej agresji.
- Głupi jesteś, to fakt - oświadczył Marcin, - ale to nie ty za wszystko będziesz płacił. Prawda sołtys?
- Chyba nie będziecie wierzyć w ten durny artykuł? - jęknął sołtys - to stek bzdur, same kłamstwa.