Klatka schodowa
kakiwał ze schodów, czasem przez poręcze i ślepo biegł przed siebie. Biegł tak szybko i szalenie, że znajdywał się w ciemności, zanim udało mu się ją rozświetlić. Lampa, która wcześniej zwisała na jego wyciągniętej ręce, teraz pozostawała gdzieś z tyłu.
Po prostu biegł.
Uświadomił sobie, iż słyszy mnóstwo cięższych i lżejszych stąpnięć, charczenie, okrzyki, wrzaski, gdzieś za Nim. Bliżej i dalej, czuł oddech na swoich plecach.
Pędził tak mijając już 152 poziom. Jego nogi nie dawały już rady. Mimowolnie wyzwolił z uścisku lampę, która upadła i rozbiła się. Nawet nie zadał sobie trudu, by obejrzeć się za nią.
W całkowitej ciemności biegł dalej nie mając pojęcia gdzie jest i ile jeszcze przed Nim. Jedynym jego punktem orientacyjnym była poręcz której nie puszczał. Towarzyszył mu tabun wygłodniałych cieni.
Biegł tak i biegł, kiedy w pewnym momencie rozbił się o drzwi. Nie zastanawiając się wiele pchnął, ogromną bramę i szybko zamknął ją za sobą.
-----------------------------------------------------------------------------------------------
Ocknął się opierając się o metalowe, ciężkie drzwi, lekko nagryzione rdzą. Na haczyku wisiała lampka, a On był cały spocony… Nic nie pamiętał lecz wiedział, że musi schodzić. Wiedział, że musi iść, nie ma innego wyboru.
A drzwi budziły w Nim grozę, choć nie wiedział czemu. Nie odważył się nawet złapać za klamkę.
Zamiast niej chwycił lampkę napełnioną oliwą i ostrożnie zaczął schodzić w dół...w dół...w dół...