Kirszbrahanówna [fragm. powieści]
;Moja Kochanko”. Biegaliśmy po podwórku w podartych rajtuzach zabijając Niemców. Niemcy byli na drugim podwórku, mieli takie same podarte rajtuzy i sandałki z metalową sprzączką. Nikt nie chciał być Niemcem. Tylko Olo zawsze się zgłaszał i dramatycznie padał w trawiaste parowy i mlecze na łąkach, musiał tylko uważać, bo na polu bitwy pasły się krowy. To była nasza zemsta, za spalone wsie i zburzone miasta, za armijnych synów robotników i chłopów, za krew narodu. A może tylko zabawa. Za was nikt się u nas na podwórku nie mścił. * Na czternastym piętrze jeszcze długo wisiała na drzwiach tabliczka „Dr Stefan W.”, jakby Halina chciała powiedzieć: niczego nie wyrzuciłam. Dyplom mediolańskiej uczelni, polskie pieczątki na dokumentach, pudło krawatów z całej Europy po Zagładzie. (Nikt nie stawiał kwestii, czy możliwa jest turystyka po Oświęcimiu. A przecież trudniej niż napisać wiersz, pojechać do Europy, do Ameryki, wejść do kawiarni, gdzie esesman unosi do ust filiżankę, tymi samymi, spoconymi od dentystycznych cążków dłońmi). A ona urządziła dom z niemieckich żurnali i dodała polskie książki. Stefan w szufladzie trzymał kipę, tefilin i tałesy. Zeszyt Chaskiela ostatniego, Ola: Kiedyś znalazłem w szafie ojca schowaną kipę, tefilin i tałes. Oczywiście, że nie wiedziałem, co to. Ojciec wyjaśnił i wcisnął kipę, tefilin i tałes z powrotem do szafy, pod kłębowisko skarpet, całych, cerowanych i jeszcze dziurawych. Wtedy już wiedziałem o czym rozmawiają z matką popołudniu. Przychodził z biura i siedząc przy stole, opowiadał o zmianach. Kto przyszedł, kto odszedł. Czekając na talerz rozkładał gazetę, wyczytywał tytuły. Potem w fotelu, z fajką w ręku przerzucał stronice. Matka cerowała skarpetki, on czytał na głos, czasem cichł albo milkł przy jakimś zdaniu. Nowej nauczycielce podobały się dzieci wojskowych i milicjantów, magazynierów i dyrektorów. Ufałem jej fascynacji motorniczymi, zdunami, piekarzami i krawcami, kiedy czytała elementarz, opowiadała o robotniku, o pożytku z jego pracy i że jeden bez drugiego żyć nie może. Pytałem ojca, co to znaczy, że matka w kuchni, nie patrząc mu w oczy mówiła o golusie, który jest przeznaczeniem, dopóki nie przyjdzie mesjasz. Co to znaczy, że wtedy wrócą oni oraz inni w tym kraju, w tym mieście, a nawet w tej kamienicy, którzy kupili w księgarni atlas i zaglądają do niego, szukając tej małej plamki na granicy lądu za szaroniebieskim morzem. Pytałem matkę kto jeszcze z naszej kamienicy czeka na mesjasza. Ale według matki ja mam jeść zupę póki gorąca. Ale była za gorąca, nie mogłem jeść, czekałem, aż wystygnie, a matka odwrócona plecami czekała pochylona nad zlewem z brudnymi talerzami. * Z ciałem jest dużo łatwiej. Po prostu otwiera się żyły i wsącza witaminy i odżywki. Tylko że jej, w piątek wieczorem próbują wsączyć pieśń hebrajską i światło szabatu. Ale dusza odrzuca. Chaskiel we Włodzimierzu Wołyńskim, na który Żydzi mówią Ludmir, nie miał problemu z szabatem. Ale w Warszawie coś się odmieniło. Zaczął pisać „Sitra achra”, te kuntersy, jak je czasem nazywał. A potem jego syn i pokolenie za pokoleniem, aż ich ślad urwał się po wojnie. Ostatnim Chaskielem był Olo. Okazało się, kiedy notesy znalazłem u Dory. Wiem, że on tak chciał. Żebym przyjechał i znalazł je tutaj. Ale jego nie było. Tylko walizka w kącie biblioteki. Chyba chciał wrócić. – Zrobiłam rzecz straszną, że wyjechałam – mówi nagle metalicznym głosem Hala – wszystkiego tu nienawidzę. To nie mój kraj. I nikogo tu nie obchodzi, że jestem taka polska, taka Warszawianka. Ojciec by się ucieszył, gdyby to słyszał, bo Warszawa, przecież to było fascynujące miasto. Tam nie było żadnej Sitra achra. Czytałam te notesy, kiedy cię nie było. Sitra achra, druga strona, niedobra. Dlaczego świat