Kirszbrahanówna [fragm. powieści]
iepełna strona tekstu, nawet nie tysiąc osiemset znaków włącznie z odstępami. – Naucz się pan na pamięć, tego. Na pewno widziałeś pan wczoraj ten dom z wieżą. Ani pałac ani kościół. To pana praca. Żydowska bóżnica. Naucz się pan, że tysiąc lat temu do Polski przyszli Żydzi i tysiąc lat żyli po wsiach, miastach i miasteczkach, aż „zginęli z rąk niemieckich oprawców”. Synagoga, barok, manieryzm, panie, jak we Lwowie Złota Róża. A na wzgórzu cmentarz. Tak masz pan mówić turystom, że to synagoga, bóżnica żydowska. – Co go obchodziło, tego dyrektora – zauważa Hala – bóżnica nie bóżnica, skoro to galeria była? Pierwszy września, mało turystów, więc nazajutrz umiałem wszystko na pamięć. Powtarzałem tę mantrę. Żydzi przyszli i zostali. Synagogi budowali. Nekropolie zakładali… ale. Skąd? Po co? Przyszli. Ale po co przyszli? Dlaczego? I kim są, ci Żydzi? Zostawiłem synagogę ze żelazną sztabą na żelaznych odrzwiach. W księgarni na skwerze obok radio nadawało hymn i przemówienia. Stworzenia Boże brzęczały w oknie. Ale takich książek nie było. Czułem wzrok księgarza: Może w bibliotece. Pod ścianą niskobudżetowej gminnej biblioteki, na końcu regału, pod ścianą, tam, tam do końca – kierowała mnie znudzona bibliotekarka – przeczytałem, że w Polsce Żydów wymordował Hitler. Hitler mordował uciemiężony naród polski i bohaterski lud radziecki. Wróciłem pamięcią do szkoły. Może ktoś pamięta lekcje o Żydach. Ja nie. Tuwim na ścianie za naszymi plecami, wysoko pod sufitem, milczał. Wielki polski poeta z usuniętymi pewnymi obszarami pamięci. "Pochodził z rodziny mieszczańskiej", tak ostatecznie rozwiązywały kwestię narodowściową słowniki pisarzy. Wyjechałem miasteczka i znalazłem książki ukrywane latami w szafach wielkich bibliotek. Tak przetrwały. Znały tamten świat. Widziały Żydów, jak żyli i kim byli i co robili. Co robili tutaj, zamiast wypasać stada kóz na zboczach Gileadu, zamiast siedzieć pod figowym drzewkiem. – I dlatego tu przyjechałeś, bo dowiedziałeś się, że oni są tutaj? Przyjechałeś dla Żydów? Dla Ola? Olo nie był moim najlepszym przyjacielem. Nie mówił mi o sobie wszystkiego. Ale chyba wiedział, że w końcu będę go szukał i uznał, że należą mi się te notesy Chaskiela, te kuntersy. Jakby chciał mi trochę późno powiedzieć, tak, owszem, byłem Żydem, ukrywałem się na naszym podwórku. Może się bał. Zresztą, chyba wiedzieli wszyscy, i milczeli. Nauczyciel, ksiądz. Tak wynika z notesów, tych kuntersów, jak on tam je nazywa. Dlaczego to była tajemnica? Chciałem, żeby się wytłumaczył. Zniknął. Jak można być Żydem i mieć to sobie za nic? – Mnie zapytaj. A Dora ma to sobie za coś, choć jest ze słowiańskiej ulicy. –Ona nie mogła chodzić z Polakami na fajfy. Widziałam fotografię. Ja bym taki nos trzymała w domu. W jej rodzinie żydostwo trochę lekceważyli, choć nie wyrzekali. Dora prawdziwych Żydów w chałatach też się bała. U mnie Żyd to była abstrakcja, pustka i czarna dziura. Nawet nie wiedziałem, że nie wiem. Ale tam, w miasteczku, uderzyło mnie, że te półsłówka na podwórku, w domu, u sąsiadów, na lekcjach religii, to prawda. Poszedłem zjeść obiad w „Turystycznej". Pili tam piwo. Żółta piana ściekała po grubym szkle na obrusy pokryte popiołem. Kilku takich ubranych w kombinezony zachlapane farbą i cementem słuchało opowieści kogoś, kto opowiadał jak kiedyś wszedł ktoś w czarnym kapeluszu i powiedział im dzień dobry. Po polsku, ale jakoś dziwnie. Podszedł do ściany. Przystawił drabinę, wszedł. Puka, puka. Wreszcie trafił, gdzie musiało być pusto, bo głucho. Tu – mówi do nas trzech. Zróbcie panowie tu dziurę. W tej ścianie. To już był koniec roboty. Zatynkowane, zaszpachlowane, pomalowane, a tu ktoś przychodzi i m&oacut