Kirszbrahanówna [fragm. powieści]
jczyka, żołnierza wielkiej Asyrii, Niniwy, namiotów Dawida albo Świątyni Salomona. Ogrody Semiramidy? Ale oczy nie czarne, nie daktyle, tylko błękitne, a twarz łagodna, tęskna, trochę zamknięta, nieobecna, błądzi i lekko, bez przesady, dziwi się tym, co wokół. Czasem wydaje mi się – mówię jej – że nie jesteś Semiramidą, tylko samą Szechiną i Koroną Sefir, Kabała i uwieńczeniem wszystkich mistycznych emanacji. A ten Medical Palace, to komnaty pałacu Pana Boga, jakby nie o twoje ciało tu chodziło, tylko o księgowość spraw wewnętrznych. – Nie, to niemożliwe. Szechiną, sefir, emanacji? To dla mnie słownik wyrazów obcych. To język z Nalewek? Z notesów Chaskiela. On lubił Kabałę, miał to po ojcu. – A ja po ojcu Kabały akurat nie lubię. Szczególnie jak się jedną ręką miesza w emanacjach, a drugą wyciąga smarki albo robi przyziemne interesy. Notesy tego Chaskiela? Od Kirszbrahanów? On je nazywał pinkasy. Takie hebrajskie słówko. Ty chcesz, żeby napisać o tobie? Nietypowej niezgładzonej? * – Napisz o mnie, jak czytam w telawiwskim łóżku niemieckie żurnale i polską prasę. Z fotelika przy oknie widać miejski szpital Ichilow. Siedzę z zeszytem na wprost Haliny i na pierwszej stronie wpisuję: Kirszbrahanówna. Halina W. de domo Kirszbraun, pradziadek Mordechaj urodzony 1833 w Warszawie na Twardej 18. * – Po co ci, właściwie, ta książka? I to wszystko tutaj? I skąd te notesy? Komu się chciało pisać o obcych, kogo obchodziła moja rodzina, która mnie w ogóle nie obchodziła? Po co? I skąd je masz, te notesy? A ty sam, skąd się wziąłeś? Przecież to ona chciała pisać książkę. Tylko, że jak córki powiedziały po pierwszych akapitach, ty mamo piszesz stalinowską biografię? To było twoje życie? Wszystko takie akuratne? – No może i nie, zgodziła się. I wtedy powiedziałem, to może ja napiszę. Dacie mi wgląd do archiwum rodziny, a ja z tego i z opowieści Haliny coś poukładam. I wtedy stało się to najdziwniejsze i najważniejsze. Notesy leżały w bibliotece męża Dory. To moja gospodyni. Dawna przypadkowa znajoma. No, nie tak przypadkowa, bo już tam, w miasteczku, gdzie, co prawda nie było żydowskich szewców filozofów, ale stała ta obca budowla nieopodal obcej nekropolii, któregoś dnia na widokówce (i odtąd już byłem tym, do którego przychodzą żydowskie listy) Olo przysłał adres. Ten Chaskiel, to był religijny Żyd, przyjechał ze wschodu, do wielkiego miasta, może go interesowało życie Żydów, co się wypierają, że są Żydami. Właściwie, nawet nie ma absolutnej pewności, że to co Chaskiel zapisywał, to dzieje jej rodu. Ale, jak powiedział kuzyn z Hajfy, jeśli małpa zejdzie z drzewa i przedstawi się "Kirszbraun", bądźcie pewni, że to nasza rodzina. A Kirszbrahan? Monika odkryła, że tak brzmiało ich nazwisko wcześniej. I niemal wszystko się zgadza. Niebywałe. Niebywałych rzeczy nie brakuje, dlaczego nie miałyby zdarzyć się nam? * Olo mieszkał u nas jak syn – mówi Dora i wprowadza mnie do środka. Niczego tu nie urządzał. A potem gdzieś zniknął. Nie wiedziałam kogo pytać. Możesz tu zostać, ile chcesz. Do rozgrzanego pokoju przez szeroko otwarte okno sączył się wilgotny niby to chłód telawiwskiego wieczoru. Mała lampka na biurku rozjaśniała mrok wokół słupka notesów. Taki słupek zapisany czarnym drżącym maczkiem. Z biegiem lat charakter pisma zmieniał się, i czerń była taka albo inna, ale to zawsze była czerń i drżący maczek żydowskich dziejów. Czasami antydziejów. Kiedy ja i Olo graliśmy w piłkę na boisku, nikt głośno nie deklarował uczuć i poglądów na Żydów. Dopiero potem coś się stało. Sekretarki w fabrykach zamiast listy produktów, wstukiwały w papier ciężkimi maszynami nazwiska syjamistów. Robotnicy wyszli na ulice z tymi kartkami i transparentami. Syjon, Syjam, aż tak to nikt nie znał geo