Kiki
- Wstawaj - Maksim trącił ją butem. Posłusznie podniosła się z
ziemi. Lewy policzek zaczął puchnąć, w ustach czuła krew. Uderzył ją jeszcze
raz, już nie tak mocno, potem poklepał ją po policzku.
- Martwię się o
ciebie, Kiki. Chyba ci już mówiłem, żebyś trzymała się od niego z daleka. Nie
słuchasz, czy nie rozumiesz?
- Przepraszam - wymamrotała. Wiedziała, że on właśnie na to czeka i że im
szybciej ona to powie, tym prędzej Maksim da jej spokój. Przyłożyła chłodne
palce do obu policzków i zaczęła schodzić w dół. Maksim szedł krok za nią,
słyszała jego przyśpieszony oddech. Dyszy jak pies, pomyślała, Uderzył mnie, a
teraz jeszcze będzie całą drogę sapał. Chrzań się, Maksim. Nie mogła powstrzymać
uśmiechu. Nie odważyła się roześmiać, ale ten nagły błysk humoru odrealnił całą
sytuację, zdjął z Kiki duszące, śliskie upokorzenie i strach. Był tylko pies,
idący za swoją panią na wieczorny spacer.
Trzy dni później Timo wyjechał. Przez rok nie dawał znaku życia, aż w końcu Piotr (a może Marta ?) wymyślił, że pojadą go odwiedzić pod pretekstem wakacji na wsi. Kiki została w mieście, miała zaopiekować się ich mieszkaniem.
Dobrą stroną tej sytuacji był fakt, że praktycznie się tam zabarykadowała, a Maksim nie miał kluczy. Zakupy na telefon i automatyczna sekretarka nabrały w oczach Kiki szczególnego wymiaru. Tak chyba smakował święty spokój. Kosztowała go przez dwa cudowne tygodnie.
Obudził ją odgłos klucza w zamku. O szyby bił drobny deszcz. Kiki podniosła głowę i przez chwilę nasłuchiwała. Opadła na poduszkę z gniewnym pomrukiem, kiedy usłyszała głos Piotra. Wrócili. Nakryła głowę kołdrą, żeby ich więcej nie słyszeć, nie mogła jednak zasnąć. Poczekała, aż dom znów wypełnił się ciszą i aksamitną ciemnością, potem wstała i wyszła na korytarz prowadzący do pokojów znajdujących się na piętrze. W jednym z nich paliło się światło, drzwi były uchylone. Kiki przez moment zawahała się, ale po chwili ruszyła w tamtą stronę.
- Timo... - przestraszył ją dźwięk własnego głosu.
Timo siedział na łóżku ubrany w piżamę Piotra, twarz ukrył w dłoniach. Spojrzał na Kiki w tak dziwny sposób, jakby w ogóle jej nie zauważył. Podeszła bliżej. Timo wstał, wyminął ją i nic nie mówiąc stanął przy oknie.
- Co się stało? - Kiki znów
podeszła i położyła dłoń na jego ramieniu.
- Jestem, Kiki. Znów tu jestem - odezwał się dziwnym, łamiącym się głosem.
- Ale... co się stało? - powtórzyła. Mówiła już prawie szeptem, może nie chciała
go przestraszyć, może chciała tylko uspokoić siebie. Przytulił ją bez słowa, za
mocno. Zacisnęła zęby - ból to znak realności wydarzeń, sen nie może boleć.
- Wszystko nie tak, od początku, wiesz? - słowa dolatywały do niej jak gdyby z
bardzo daleka. Z nosem wbitym w jego ramię nie mogła się poruszyć. Na ustach
czuła gorący dotyk wilgotnego jedwabiu. Piotr powinien sobie kupić jeszcze
różowe kapcie z puszkiem - pomyślała z trudem łapiąc oddech.
- Siedziałem tam
i co rano zastanawiałem się, czy ze sobą nie skończyć - pocałował ją w czubek
głowy - Tylko że wtedy już na pewno wróciłbym tutaj, na stałe, a tak... mogę
znów spróbować. Tam się nie udało, ale... Nie powinienem był przed wyjazdem
spotykać się ani z tobą ani z... z Martą. To było niepotrzebne. Bolało. Ale
teraz... Gdyby nie twój brat i Marta... Nie podziękuję im, bo nie chcę, żeby
moja wdzięczność kazała im jeszcze kiedykolwiek mnie ratować. Rozumiesz? Raz
można przyjąć wyciągniętą rękę, ale za drugim razem to już jest żebranie.