Kiki
-
Miałam wypadek- powiedziała cicho.
- Wypadek - powtórzył za nią - Rozumiem,
że nawet pójście do sklepu jest w twoim przypadku czynnością zbyt skomplikowaną.
Oczywiście nie kupiłaś mi piwa? Zresztą, po co pytam. Marsz do domu. Daj mi
rower, sam pojadę.
Chrzań się.
- Dobrze. Zrobić ci obiad?
- A jak sądzisz?
No, spadaj. Porozmawiamy jak wrócę.
Weszła do kuchni. Włączone radio cicho grało. Podkręciła dźwięk. Cały dom wypełnił się muzyką. Kiki usiadła przy stole, oparła czoło o chłodny blat. Zamknęła oczy i przez chwilę tylko oddychała powoli, głęboko, starając się uspokoić. Rana na policzku zaczęła nieprzyjemnie pulsować, więc przykryła ją dłonią.
- Timo... - wyszeptała Kiki. Zacisnęła powieki, próbując przypomnieć sobie jego twarz, oczy, uśmiech, ale przed oczami miała jedynie puste pola, bezosobową przestrzeń. Syknęła z bólu. Jak wtedy. Często zastanawiała się, czy Maksim odważyłby się ją uderzyć gdyby nie chodziło o Timo. Równie często myślała nad tym, czy Timo powstrzymałby Maksima, gdyby nie chodziło o nią, o Kiki.
Nie i tak. A
może odwrotnie? Głośno westchnęła.
Siedziała wtedy
w jego mieszkaniu, zupełnie już pustym. Meble zostały sprzedane,
za kilka dni Timo miał wyjechać na wieś i dlatego przyszła się z
nim pożegnać. Za ścianą trwała głośna impreza. Kiki bębniła
palcami po podłodze w rytm muzyki, piła słodkie wino. Timo
siedział obok, oparty plecami o ścianę, od czasu do czasu brał od
niej butelkę. Powoli zapadał zmierzch, swiatło rozrzedzało się,
rozpływało w powietrzu. Odgłosy ulicy stawały się coraz dalsze,
jakby przytłumione.-
Uciekasz - odezwała sie cicho Kiki. Delikatne drganie desek
podłogi przypominało jej dotknięcie prądu. Nie odpowiedział.
Roześmiał się prawie bezgłośnie, pociągnął łyk wina.
-
Uciekasz, Timo – powtórzyła - Ode mnie nie musisz, ja się nie liczę, a od nich i
tak nie zdołasz. Znajdą cię, poczekają aż się złamiesz i wszystko będzie jak
dawniej. Chcesz tego?
- Bredzisz, Kiki - prychnął - Bredzisz. Juz tu nie
wrócę.
- Nie wyjeżdżaj. Mam cię
prosić? - Kiki wstała i nieco chwiejnym krokiem podeszła do
okna. W pokoju było już całkiem ciemno, z ulicy wpadało
pomarańczowe światło. Zerknęła przez ramię na Timo. Wciąż
siedział w tej samej pozycji, patrzył przed siebie z ponurą
miną.
- Błagam, zostań... - sama się zdziwiła, że to mówi.
Czasem łatwiej jest mówić rzeczy, które sami chcielibyśmy usłyszeć.
- Z tobą?
- roześmiał się Timo. Nie, on właściwie parsknął śmiechem. Kiki poczuła, że się
czerwieni. Był to wstrętny, palący rumieniec upokorzenia. Nie mogła wydusić z
siebie ani słowa. Spróbowała też się roześmiać, ale wyszło to jak zduszony jęk.
Odwróciła się do okna. To koniec, pomyślała. Koniec, cholerna idiotko.
- Nie mieszaj się w to - usłyszała tuż przy uchu. Słaby
zapach wina prześlizgnął się po jej szyi - Nie pomożesz w ten sposób nikomu.
Muszę... chcę wyjechać. Marta i Piotr nie mają z tym nic wspólnego.
- Ale... nie
zostawiaj mnie. I co bedzię z tą twoją... jak jej tam... A twoja praca?
- Chodź - złapał ją za nadgarstek i odciągnął
od okna - Odprowadzę cię na przystanek.
- Nie jedź - powiedziała z
uporem, dając się ciągnąć przez całe mieszkanie, w kierunku drzwi.
Na klatce schodowej wspięła się szybko na palce i wczepiła się w wytartą kurtkę Timo. Nie odepchnął jej, ale znów poczuła się bardzo głupio. Mam skłonność do rozpaczliwych gestów, pomyślała, tuląc policzek do jego bawełnianej koszulki z roześmianą Barbie. W następnej sekundzie została złapana za kark jak szczeniak i oderwana od Timo. Zanim zorientowała się, co się właściwie dzieje, dostała w twarz. Upadła. Na czworakach próbowała uciec, ale kopniak w udo osadził ją w miejscu. Przetoczyła się z jękiem na plecy. Maksim stał nad nią, przygotowany do dalszych ciosów, Timo wzruszył ramionami i wycofał się do swojego mieszkania. Zamknęła oczy.