KAY-rozdział siedemnasty
chodzi ze siostrą do willi.Nie zważając na śpiące dziecko teściowa naskakuje na matkę:
-No wreście,pojawiłaś się łaskawie-ze złośliwością.
-Czego chcesz?-z chłodem w głosie.
-Jeszcze śmiesz pytać.
-Mów albo się wynoś.
-Grzeczniej.
-Ojcze nie wtrącaj się.
-Mamo co się dzieje?
-Nic kochanie.
-Wracasz ze mną do taty.
-Nic z tego.
-Mamo nie pozwól mnie zabrać.
-Nie pozwolę.
-Ona ma prawo być z ojcem.
-Nie chcę,nie wrócę.Nie będę z nim.
-Nie musisz.
-Już ją nabuntowałaś?
-Nie uczyniłam tego.
-Mama mnie nie buntuje.
-Kazała ci tak mówić,prawda?
-Nie.
-Biorę cię ze sobą.
-Nie pójdę.
-Gówniara!
-Ani się waż!
-Bo co? Zrobisz mi to samo co Richardowi?
-Jeśli będę musiała.
Kobiety patrzą sobie w oczy.Wściekłość przeciw opanowaniu.Wielka determinacja matki gotowej za wszelką cenę obronić swą córeczkę przeciwstawiona mściwości i zawziętości:
-To jeszcze nie koniec.
-Wręcz przeciwnie.
-Wrócę tu.
-Nie masz po co.
-Przekroczysz próg mego domu i wylądujesz w pudle.
-Nie odważysz się.
-Przekonaj się.
-Pożałujecie.
-Już się boję.
-Aż strach mnie obleciał.
Spojrzawszy na nic nie robiące sobie z niej dziewczyny purpurowa na twarzy matka Richarda wychodzi trzaskając drzwiami.W holu szpitala:
-Po co tu przyszłaś?
-Gdzie pacjentka?
-Jaka?
-Nie rżnij głupa.
-Nikogo nie było.
-Nie prawda,wyrzucił je
-Ty...!
-Przed chwilą wyszły.
Samantha wybiega przed wejście,na parkingu zauważa dwie kobiety:
-Prosze poczekać-podbiegłszy do nich.
-Po co? Nie chcecie nas tu.Widocznie Ona nie jest człowiekiem.
-Przyjmę Panią,prosze ze mną.
Lekarka z kobietą pomagają nieznajomej dojść do szpitala.W domu prokuratorki:
-Wiecie co zrobiłyście?-zwłaszcza ty-patrząc się na Kay.
-Ja?
-Tak.
-Broniłam swego dziecka.
-On ma prawo być z nią i z tobą.
-Już nie...
-Bo ty tak mówisz?
-Bo tak jest,nie jesteśmy jego własnością.
-Jest twoim mężem i ojcem.
-Od kiedy? Kiedy nim był? Wtedy gdy Sara goraczkowała a on leżał pijany i nawet nie wiedział co się z nią dzieje? A może wtedy gdy wypłakiwałam przez niego gdy poszedł cholera wie gdzie i nie wracał prze tydzień.Wtedy był ojcem i mężem?
-Każdemu zdarzają się błędy.
-Mówisz to z własnego doświadczenia?
-Zamknij się.
-Bo co? uderzysz mnie? Zbierzesz jak wtedy gdy byłam małą dziewczynka? Uwielbiałeś to robić.
-Wciąż mogę!
-Spróbuj!
-Przestańcie-wchodząc między ojca i siostrę.
-Nie ja zaczełam.
-Jak zawsze niewiniątko.
-Masz coś do mnie to mów,zresztą po co pytam-zawsze coś do mnie masz,od urodzenia.
-Bo nie jesteś taka jaka powinnaś byc.
-To znaczy nie taka jak ty tego chcesz.
-Nie wiesz czego chcę.
-Bardzo dobrze wiem,spędziłam z Tobą dzieciństwo.
-Przynajmniej umiałem was wychować.
-O tak ponizaniem i biciem.
-A ty jak wychowujesz Sarę?
-Lepiej od Ciebie.
-Właśnie widzę.
-Co widzisz?
-Dość! Do cholery jesteśmy rodziną.
-Nigdy nie byliśmy a już na pewno nie ja z nim.
-Kay idź z Sarą na górę.
-No juz najwyższa pora.
-Troskliwy sie znalazł.
-Dziecko powinno spać a nie się włóczyć z niby matka.
-Odwal się od nas i naszego życia.
-Zamknijcie sie! Jesteście w moim domu i ma być spokój.
-Jemu to powiedz.
-Mówię wam...Kay prosze-patrząc na siostrę.
-Tylko dla ciebie-odchodząc z dziewczynką.
-Tak,jasne.Niby ja jestem tym złym
-Ojcze!
Jenny patrzy za wchodzącą na górę siostrą.Wściekły lekarz dzikim wzrokiem spogląda na lekarkę i kobiety:
-Co ty wyprawiasz?
-Chyba widzisz.
-To pr