KAY-rozdział ósmy
/> -Mój Boże...słyszała naszą rozmowę...
Zmęczona dziewczynka siada pośród drzew powtrzając
Nie wróce...nie wrócę...
W zdenerwowaniu chodząc po pokoju:
-To moja wina...przepraszam...nie upilnowałam jej...wybacz...
-Nie jesteś niczemu winna...
-Mogłam sprawdzić czy jest...idiotka ze mnie...
-A ze mnie ślepota...coś złego działo się z moją córką i nie zauważyłam tego...
-Jeśli coś jej się...
-Nawet o tym nie myśl!...nie waż się o tym mówić!...słyszysz?!...nie waż!...znajdziemy ją!...znajdziemy!...całą i zdrową!...
Patrząc z zrozpaczą w płomień kominka...
-Przepraszam...
-Lepiej pomyśl gdzie może być...
-Zadzwonię do ojca...
Rozłączywszy połączenie
-Co robisz???...
-Jesli tam jest ucieknie.
-To prawda...pojadę.
-Sprawdzę pewne miejsce...
Zimne dreszcze przeszywają drobne ciałko dziewczynki...serduszko bije coraz szybciej......trzęsąc się jak osika... idzie nic prawie nie widząc... srebrzysty księżyc zakrywają złowieszcze chmury...zdające się obserwować dziewczynkę latarnie...śledzące każdy jej krok...opuszczają ją...porzucając na pastwę ciemności...otchłaniom nieprzeniknionego mroku...
Straciwszy grunt pod nóżkami...Sara upada na ziemię...przejmującą ciszą wstrząsają przerażające odgłosy...
Skulona... z ubrudzoną twarzyczką czuje dotyk na dłoni...zielone...zapłakane oczka dostrzegają biało czarnego kotka...który
z ufnością kładzie główkę na zranionych kolankach...
Drżącym głosem
-Co tu robisz?
Tuląc się do zwierzaczka przestraszonym wzrokiem obserwuje zjawy wyciągające ku niej swe szponiaste dłonie...W złocistej smudze Kay dostrzega córeczkę leżącą z kotkiem przy grobie matki...podchodząc czuje jak ogromny ciężar opuszcza jej strapione serce...jak uczucie trwogi zaczyna powoli wypełniać ulga...
"Dziękuje Boże..."
Ocierając twarzyczkę ukochanej Sary
-Córeczko...
-Mamusiu...
Przytulając do serca najdroższy skarb przez dłuższy czas nie może wymówić słowa...choć chciała by powiedzieć...wykrzyczeć tak wiele
nie potrafi...mieszająca się ze szczęściem złość odbiera jej głos...widząc bladą twarzyczkę...przepraszające oczęta wybacza wszystko swemu aniołkowi...jedynie dwie ogromne łzy wyrażają ogrom bólu...cierpienia jakie czuła przed chwilą...
Całując buzie...gładząc włosy
-Słoneczko...me kochane słoneczko...prosze...błagam...nie rób tego...
-Nigdy więcej mamusiu...
-Przyrzekasz?
-Z rączką na sercu...przepraszam mamo...
-Też jestem winna...oddając się pracy poświęcałam Ci za mało czasu...
-Nie prawda...nikt nie ma lepszej mamusi...
-To czemu uciekłaś?
-Możemy teraz o tym nie mówić?...prosze...
-Dobrze kochanie...
-Dziękuje...kocham Cię mamusiu
-Mój promyczku zawsze będę Cię kochać...mój Boże jak Ty wyglądasz?...jak mały piesek rozrabiaka...
Trochu zmieszana dziewczynka uśmiechneła się przez łzy...
-Boli?-całując zakrwawione kolanka...
-Trochu...
Kobieta w bieli z uśmiechem patrzy na córkę niosącą na rękach malutką Sarę...opatrzywszy rany Kay odjeżdża z pod bramy cmentarza...
*******
Krzyknąwszy przyjechała Jenny wraz z ojcem wybiega na podjazd
-Bogu dzięki-widząc dziewczynke obejmującą matkę...kochanie nic ci nie jest?
-Nie...
-Co ty sobie smarkulo wyobrażasz?!...
-Tato...
-Nie wtrącaj się!
-To moja córka...nie pozwolę ci na nią wrzeszczeć...
-A pozwolisz uciekać?
-Nie...
-Więc milcz...
-Zrobiła źle...jednak krzyk nic nie d