KAY-rozdział ósmy
Rozdział ósmy
Przerażonej Alicii serce podchodzi do gardła...
-Idiotko!...patrz gdzie leziesz! Życie ci nie miłe!
Nic nie odpowiedziawszy dziewczyna ze łzami w oczach biegnie w stronę parku...nisko zawieszone ołowiane chmury zaczynają wydawać złowieszcze pomruki...purpurowe błyskawice przeszywają wściekłe niebo...porywisty wiatr zatrzaskuje okiennice...porywa parasole...
-Mamo...mamo...
Przestraszona dziewczynka przytula się do misia...ubłocona przez samochody Kay wbiega do parku...Alicia idzie po schodach na górę.
-Mamusiu...gdzie jesteś?...
Płacząc dziewczyna pada na kolana...kładzie się na ziemi...przenikliwy chłód ogarnia jej delikatne ciało po którym spływają strugi wody...
Otworzywszy drzwi od pokoju:
-Ale z ciebie sukinkot
-Zamknij mordę szmato!
-Masz piękną...mądrą...kochaną żonę...cudowną córeczkę...
-Gówno ci do tego!
-...i nie umiesz tego docenić...zamiast pielęgnować prawdziwy skarb jaki masz...niszczysz go...prawdziwy palant z ciebie...
Dyszący furią mężczyzna uderza Alicię...
-Tylko to umiesz damski bokserze?!
Kolejne....jeszcze mocniejsze uderzenie...Alicia upada na nocną szafkę...z rozciętej wargi spływa na koszulkę krew...
Przemoknięta... dygocząca z zimna dziewczyna czuje jak ktoś utula ją czymś miękkim...ciepłym...odwraca się...jej ciemnozielone oczy dostrzegają wysokiego,młodego mężczyznę o czarnych włosach i błękitnych niczym niebo oczach...
Na gładkiej szyi Alicii zaciska się dłoń...
-Suko!...nie będziesz mi mówić...jak mam traktować swą piepszoną rodzinkę!...
...rozpaczliwym ruchem próbuje znaleźć coś co by ją uwolniło z morderczego uścisku...dusząc się...koniuszkami palców dostaje flakonu
który rozbija na głowie Iana...śmierdzący alkoholem mężczyzna osuwa się na posadzkę...łapiąc oddech dziewczyna opiera o ścianę...
W ulewnym deszczu tajemniczy młodzieniec odgarnuje ślicznej nieznajomej kosmyki włosów...delikatnie ocierając... spływające po twarzy łzy...jego dłonie są wrażliwe...czułe...a spojrzenie pełne uczucia...
Nic nie mówiąc swymi spojrzeniami wyrażują paletę swych przeżyć...doznanego bólu...zranienia przez najbliższe im osoby...Ich smutne oczy płoną żarem cierpienia...wypalającym duszę ogniem który zabija w sercu... najpiękniejsze uczucia...całą radość życia... piękno...pozostawiając jedynie pustkę...tą straszną...przyprawiającą o obłęd pustkę...gdy nie czuje się już nic...
Smutna Kay zmierza w stronę domu...miejsca które do dziś było jej domem...miejscem gdzie znikały zawodowe problemy...taką jej malutką oazą...gdzie mogła się schronić przed złem otaczającego ją świata...odpocząc i o wszystkim zapomnieć...ciesząc się urokami rodzinnego życia...
Pomimo licznych sprzeczek...nieporozumień czuła się kochana...potrzebna...teraz...wlokąc się chciała umrzeć...nigdy niedojść do miejsca w którym potraktowano ją jak psa...
"...Bezczelna egoistka....bez serca...uczuć...zimna jak głaz...nie nadajesz się do niczego...nawet do piepszenia...gdy jestem z tobą w łóżku robi mi sie nie dobrze,o mało nie wymiotuje..."
Zatrzymuje się...
"...fatalna matka...żona...zero...wredna brzydota...nie mogę na ciebie patrzeć...napawasz mnie obrzydzeniem...Sarę też...brzydzi się tobą...nienawidzi...plugawa dziwka..."
Kładzie na ulicy...
Pozwól mi umrzeć Boże...nie mam już po co żyć...
Leżącą dziewczynę otacza mgła...w mgielnych oparach dostrzega kobietę w białej sukni...
-Mama?...
Tuląc się do śnieżnobiałej postaci
Kochana