KAY-rozdział dwunasty
umiał,wszytsko mu wychodziło...tu miał wręcz moce nadprzyrodzone...tu walczył i pokonywał-nie to co w prawdziwym świecie gdzie zdominowany mógł jedynie pokryjomu płakac do poduszki...Mineło tyle lat a on wciąż czuł ogromny respekt przed swoją matką,teraz też poczuł strach w sercu.Czemu?-sam nie wiedział,nie potrafił tego wyjaśnić na sesji z terapeutą.Był znany,sławny,wiele osobom pomógł w zyciu...niektórym wręcz uratował życie-podobnie jak w swoich fantazjach z dzieciństwa a wciąż czuł się nikim zwłaszcza w rozmowach z matką...teraz gdy ja zobaczył oblał sie zimnym potem-czuł się jak wtedy gdy miał dostać lanie.
Podszedłszy do drzwi ledwo wydukał:
-Witaj...matko
-Co ci się stało u diabła?
Widząc milczenie swego syna:
-Mów do licha! Kto ci to zrobił?
-To...to...
-Ta suka Kay?
-Tak.
-Dupa z ciebie,by dać się kobiecie.
-Matko...
-No co? A nie tak jest? Twój ojciec się w grobie przewraca widząc jak przynosisz wstyd rodzajowi meskiemu i naszej rodzinie...no co tak stoisz jak pierdoła wchodź do środka.
W kawowym domku z czerwoną dachówką kobieta chowa twarz w dłoniach by po chwili przesunąc je na włosy,chwytając je mocno:
-Boże!
-Spokojnie kochanie.
-Jak długo jeszcze.
-Nie wiem.
-Nie wytrzymam.
-Musisz...musimy.
-Ta cisza doprowadzi mnie do szaleństwa...kiedy ona zadzwoni?
Rozlega się dźwięk telefonu:
-To ona,odbierz...szybko.
Jadąca dodg'em policjantka odbiera komórkę:
-Gdzie jesteście ?
-Jedziemy w bezpieczne miejsce
-Zatrzymajcie się i uciekajcie.
-Co ty wygadujesz?
-Zabierajcie się z wozu.
Domyśliwszy sie o co chodzi Kristin zatrzymuje wóz tuż za wiaduktem:
-Odpinajcie pasy
-Nie jedziemy?
-Wysiadamy,szybko.
-Nie moge odpiąć.
-Michael uciekaj.
-Nie zostawie siostry
-Pomoge jej...biegnij...już
Znajdujaca się pod samochodem bomba tyka...policjantka wyciąga mający przy nodze nuż...tnie pas...licznik wskazuje minutę...przebiegłszy parę metrów Michael zatrzymuje się...ogląda za siebie...policjantka wyciąga dziewczynke z samochodu...następuje wybuch...srebny land rower zatrzymuje się przy plaży:
-Chodź zjemy coś.
-Mamo?
-Tak skarbie?
-Mozemy przód iść na plaże? Prosze
-Dobrze
-Dziękuje-dziewczynka wysiada biegnąc w strone morza.
Idąc za córeczką Kay patrzy jak biegnie...jak się zatrzymuje...jak obraca sie dookoła rozgładając ręce,odchylając głowę:
-Moja ty mała tancerko.
-Wiesz mamo że lubie tańczyć.
-Tak,wiem...zwłaszcza na plaży z lekkim podmuchem wiatru-jak teraz.
- O tak...to jest po prostu piękne.
-Ty jesteś piękna,mój aniołku.
-A ty kochana...mamo
"Boże jak miło to usłyszeć...a jeszcze jak pieknie znów zobaczyć ją radosna...usmiech na jej twarzy"
Spacerując po plaży przy szumie fal:
-Zgłodniałam.
-No to idziemy na małe co nieco.
Zmierzając do przytulnej białej restauracji Kay i Sara zauważają w oddali na niebie czarny dym:
-Co to?
-Nie wiem...chodź wejdziemy do środka:
-Ale tu ładnie.
-To prawda...nic się tu nie zmieniło.
-Byłaś tu juz kiedyś?
-Tak...
-Kiedy?
-Dawno...z moja mamą.
Do rozglądającej się kobiety z dzieckiem podchodzi młoda dziewczyna:
-Witam
-Dzień dobry.
-Pierwszy raz u nas.
-Nie,a w zasadzie tak,pierwszy raz po bardzo długim czasie.
-Rozumiem...gdzie chcą panie usiąść?
-Mozna na górze?
-Oczywiście,prosze za mną.
-Panie?-szepneła dziewczynka
-Tak,Saro-uśmiechnąwszy się widzac zdziwienie na buzi córki.
-Przy oknie?
-Tak.
-Wow!-niesamowite...ale widok.
-Przepraszam,pierwszy raz nad morzem.
-Nic nie szkodzi