KAY-rozdział dwunasty
.
-Mamo zobacz mewa.
-Co panią podać?
-Miłośniczko przyrody na co masz ochotę?
-Na wszystko jestem strasznie głodna.
-Poprosimy spaghetti bolognese i granite.
-Coś do picia.
-Nie,dziękuje.
-Mamo,co to jest gra-nite.
-Zobaczysz skarbie.
-Smaczne?
-Jeszcze jak.
Czekając na dania dziewczynka ciekawie rozgląda się po sali,patrząc z zachwytem na wystrój utrzymany w białej tonacji...na zdjecia i przedmioty.Kay patrząc na złocistą plaże i szmaragdowe morze przenosi sie na chwile w inny czas...Dla niewiedzącego co się stało chłopca czas się zatrzymał.Niby widział co się wydarzyło ale nie rozumiał tego-nie potrafił zrozumieć jak to możliwe...że w jednej chwili...że...jak spowolniony film ma przed oczami Kristin...słyszy jej słowa
"Uciekaj Michael..."
...widzi jak wyciąga Ashley z samochodu...i ...wybuch...stoi nie wiedząc co począć...jakaś kobieta podbiega do niego-lecz on jej nie widzi.Niedostrzega jak chwyta go za rękę,coś do niego mówi...Nieruchomy ma łzy w oczach...chce biec do siostry lecz nie może się ruszyć.Nogi odmawiaja mu posłuszeństwa.Upadłszy na jezdnie patrzy się w miejsce gdzie lezy jego siostrzyczka... nieruchomym wzrokiem kobieta patrzy na drzwi sali operacyjnej...ręką ociera łzy tak jakby chciała je ukryć:
-Nierób tego.
-Czego?
-Przecież widze że płaczesz.
-Nie potrafię być taka jak ty.
-Znaczy jaka?
-Taka zimna,bez uczuć.Nic cię nie rusza? Nie rusza że twój brat tam lezy i być moze umrze.
-Obchodzi,cholernie obchodzi.
Nastolatka odchodzi na bok
"Obchodzi mnie a winni temu zapłacą"
Samantha podchodzi do kobiety na korytarzu:
-Pani jest matką?
-Tak...
-Czy on?...
-Kim pani jest?
-Siostrą.
-Co z moim synem?
-Będzie żył.
-Dziękuje-obejmując lekarkę-bardzo dziękuje.
Zaskoczona Samantha nic nie mówi-nie wie co.Nigdy nie była w takiej sytuacji,nikt tak jeszcze jej nie dziękował za uratowanie życia.Milcząca czuje w sercu zadowolenie.Uśmiecha się.
Patrząc za odchodzącą dziewczyną:
-Nie chcesz zobaczyć brata?
-Później.
-Ja poczekam
-Dobrze siostra przyjdzie po panią gdy znajdzie się na sali pooperacyjnej.
-Dziękuje
-Nie ma za co.
Odchodząca lekarka słyszy
-Mój synek...mój kochany synek...będzie żył.Dziękuje Boże że wysłuchałeś mych próśb.Pobłogosław tej lekarce bo to złoty człowiek który go uratował.
Łzy wzruszenia napływają do oczu Sam:
"Ratuje i zawsze będę ratować bo każde życie jest bezcenne zwłaszcza życie dziecka"
Rozmyślania przerywa głos dyrektora:
-Do mnie!
-Co?
-Słyszała pani.
Na salę rozpraw wracają sędziowie przysięgli-skupieni,poważni.Obrońca i Prokuratorka patrzą na nich tak jakby z ich twarzy,oczu chcieli wyczytać jaką decyzję podjeli.Sedzina zwraca się do przysięgłych:
-Czy podjeli Państwo werdykt?
-Tak wysoki sądzie.
-Czy jest on jednoznaczny?
-Tak.
-Proszę odczytać.
-My sędziowie przysięgli uznajemy oskarżonego za winnego zarzucanych mu czynów.
Na sali wybucha euforia braw i krzyki oskarzonego:
-Wy sukinsyny:
-Prosze się uspokoić
-Ty żdziro.
-Sąd skazuje oskarżonego na karę śmierci...zostanie ona wykonana za miesiąc w południe...do tego czasu oskarżony przebywać będzie w więzieniu stanowym o zaostrzonym rygorze.Od wyroku nie ma odwołania.
Ponowne brawa...Zadowoleni ludzie opuszczają salę rozpraw jednak Jenny ma mieszane uczucia-powinna się cieszyć a jakoś za bardzo tak jest...powinna być zadowolona a mimo to nie jest...wygrała lecz czy na pewno...takie myśli krążyły jej po ogłoszeniu werdyktu.Zatriumfowała sprawiedliwość lecz czy to coś daje?...czy coś zmienia?...Nie przywróci do życia tych kobiet....a te