KAY-rozdział dwunasty
Rozdział dwunasty
Ciemnopopielaty samochód zatrzymuje się na szkolnym parkingu.Do podstawówki wchodzi kobieta,pokazując policyjną odznakę:
-Gabinet dyrektora?
-Na pierwszym piętrze po prawej stronie.
-Dziękuje
-Czy coś się stało?
-Prosze zachować spokój.
Rozmowę sekretarki przerywa wejście policjantki:
-Nie może pani.
-Mogę.
-Dyrektorze-wchodząc za kobietą-ona...
-Jestem z policji.
-Dobrze prosze nas zostawić.
Po zamknięciu się drzwi:
-Jakiś dokument potwierdzający pani słowa
-Oczywiście.
-Kristin Harlan...czemu zawdzięczam wizytę?
-Chodzi o dwoje dzieci: Ashley i Michael Mortimerowie.
-Mają teraz lekcje.
-Musze je zabrać.
-Dlaczego?
-Ich zyciu grozi niebezpieczeństwo.
-Mam ewakuować szkołę?
-To nie będzie konieczne.
-Zaprowadzę panią.
-Dziękuje.
Na szpitalnym korytarzu:
-Mamo...
-Shana
-Co się stało?
-Twój brat został postrzelony
-Co Ty mówisz? Mój braciszek? przez kogo?
-Nic nie wiem...operują go.
Nastolatka nic nie odpowiedziała...czuła jak zło wkracza do niej...jak się tworzy...naradza...z kazdą chwilą staje się coraz pewniejsze...mocniejsze:
-Zapłacą za to.
-Co mówisz kochanie
-Nic
Mrok i ciemność widniały w jej oczach.
-Gdzie idziesz?
-Zaraz wróce.
Shana wydawała się być spokojna lecz to były pozory...maska którą włożyła na twarz.We wnątrz narastała burza...wściekłość...z każdą sekundą coraz potężniejsza.Niemalże obłęd istniał w jej spojrzeniu-zimnym,pełnym zła...wydawało się że zaraz wybuchnie,ze lada moment komuś przyłozy...wyładowując się...lecz nie...tak mocne pragnienie zemsty zawładneło nia całkowicie dając chilową ulgę...idąc do szpitalnej toalety ona juz wiedziała...juz podjeła decyzję:
"krwawo zapłacą za postrzelenie jej brata a jeśli umrze odbierze im zycie"
Wybrawszy numer:
-Malinda,zbierz paczkę...
Wróciwszy do matki:
-Gdzie byłaś?
-W toalecie,operacja trwa?
-Tak,choc chyba nie jest dobrze-jeden lekarz wyszedł wsciekły gdy weszła inna lekarka.
-Idę tam.
-Nie mozesz-chwytając córkę za rękę-siadaj,musimy czekać
-To nie dla mnie.
-Nic nie poradzisz,twoja obecność tam nic nie da.
Wychodząc z sali lekcyjnej:
-Dziękuje i przepraszam.
-Nic się nie stało.
-Ciociu Kristin co się stało
-Pojedziecie ze mną.
-To się znów zaczyna,prawda?-spytał chłopiec.
Policjantka przez chwile milczała patrząc na dzieci,zwłaszcza w oczy Michaela,lecz wiedziała że nie ma sensu ich okłamywać:
-Tak
-Dokąd nas zabierzesz?
-W beżpieczne miejsce...wsiadajcie.
-A mama i tata?
-Później ich tam przywioze...zapnijcie pasy.
Trzymając się za ręke męzczyzna zatrzymuje się przed ogrodzeniem jednej z redydencji:
-To ja Richard,wpuść mnie
Idąc wzdłuż parku urządzonego stylu angielskim mężczyzna zmierza do rezydencji.Będąc na dziedzińcu widzi jak otwierają się drzwi,jak pojawia się w nich jego matka.Choć to dziwne wciąż czuł strach na jej widok tak jak w dzieciństwie.Będac małym chłopcem bał się gdziekolwiek pójść poza teren rezydencji,bo mogłoby mu się coś stać...cokolwiek a wtedy dostał by od swej matki ostre lanie-zresztą dość często się to zdarzało za najmniejszą nawet błahostkę.Nie mówiąc już o krzykach,te były na początku dziennym-darła się na niego gdy tylko wstał i do póki nie zamknał oczu.Nie mówił za wiele,prawie wogóle sie nie odzywał,nigdzie nie chodził poza parkiem a i to rzadko.Przesiadywał przeważnie w swym pokoju z głową w ksiązkach-zwłaszcza w przygodowych gdzie będąc bohaterem-obrońcą ludu przeżywał przygody niezwykłe...tu wszystko