Julia
ilka kroków, tak, że nie mógł nawet dostrzec jej twarzy. Od tej pory miał wrażenie, że Julia go unika. Nigdy już nie rozmawiała z nim w cztery oczy, ani nie zwróciła się do niego bezpośrednio, a on powoli pogodził się z tym, że tak musi pozostać. Szkoła szybko się skończyła. Pozostała mu tylko w pamięci jej sylwetka, ginąca w perspektywie ulicy, pod pękatymi kasztanowcami, kiedy widział ją ostatni raz. Przystaje, podnosi rękę, jakby chciała mu jeszcze pomachać na pożegnanie, ale odgarnia tylko włosy z czoła. Musiał być w pracy w tę sobotę. Schronisko leżało o godzinę drogi od górnej stacji. Powoli zaczął zapadać zmrok - i gdyby nie blask ogniska w oddali, może by zabłądził. Na miejscu okazało się, że nie wszystko się udało. Było ich ledwo siedmioro. - O, jesteś! – to Julia spostrzegła go pierwsza i wybiegła przed chybotliwy krąg światła, żeby go przywitać. - I patrz, nawet bez ciebie, wszyscy zdążyli się już nieźle wstawić. - Będzie wesoło – powiedział bez sensu i poczuł, że jej dłoń ucieka z jego dłoni jak wtedy, przed laty. Usiedli obok siebie, gdy przywitał się z wszystkimi – i znowu, jak kiedyś – zaczął się wpatrywać w jej profil. Rozmawiali o niczym, wszyscy naraz, aż zebrał się na odwagę i zapytał, patrząc jej prosto w oczy: - A wtedy, wiesz... Pamiętasz... Co wtedy chciałaś mi powiedzieć? Uśmiechnęła się smutno i nic nie powiedziała, a gdy chciał jeszcze coś powiedzieć, położyła mu dłoń na ustach, co miało znaczyć: „Poczekaj”. I czekał, i gapił się dalej, a ona zerkała tylko na niego od czasu do czasu, przez cały wieczór. Aż w pewnym momencie pochyliła się w jego stronę, tak blisko, że poczuł gładki chłód jej policzka i szepnęła: „Chciałam, żebyś mnie zapamiętał.” Czuł się źle, był zmęczony, bolała go głowa, wreszcie poczuł się senny, mimo, że właściwie wcale nie pił. Za dużo ostatnio pracował. Piotr zaprowadził go na górę i ulokował w maleńkim pokoiku o skośnych ścianach, schodzących się pod nieprawdopodobnymi kątami. „Jutro sobie odbijemy, wyśpij się stary” - usłyszał jeszcze przez szum natrysku. Zasnął, zanim ułożył głowę na poduszce. Gdy zaskrzypiały drzwi, obudził się natychmiast. Julia była już przy nim. Obsypała go pocałunkami, i znowu, tym samym ruchem, jakby wracała do gestów przerwanych tyle lat temu – ujęła jego głowę w swoje ręce – i przytuliła do piersi. Bez słowa. Światło szarzejącego świtu ślizgało się po jej twarzy, gdy wreszcie – ciągle w nią zapatrzony - zasnął na dobre. W dobrym śnie, który przychodzi nad ranem rodzą się dziwne obrazy. Julia idzie pustą polną drogą. Na szarym niebie poprzerywanym jadowitym błękitem kołują drapieżne, czarne ptaki. Łagodne spadanie. W letnie popołudnie opadam na zieloną kołdrę trawy. Jak spadający liść, jak piórko. Spadam najciszej; leciuteńko uginają się pode mną źdźbła trawy. Obudził się sam, ale potrafił odróżnić sen od jawy. Julia tu była. Czuł ją, odciśniętą jak pieczęć, już nie na ciele, ale głębiej, wewnątrz siebie, w każdej komórce. Chwilę potem usłyszał jej głos, za oknem, na dole. Wstał i podszedł do okna. Chciał się wychylić, ale Julia nie była sama. Jakiś wysoki, nieznajomy mężczyzna wkładał jej bagaż do lśniącej od chromów modnej terenówki. Ze swojego okna widział jak tamten obejmuje ją i całuje, pomaga ulokować się w kabinie i siada w końcu za kierownicą. Silnik zamruczał. Zauważył jeszcze, jak - dobrze znanym gestem – Julia odgarnia włosy z czoła. Przez chwilę wydawało mu się, że spojrzała w górę, w stronę okien. Wydawało mu się. Za oknem nie działo się nic. Do pokoju wtoczył się Piotr z otwartą półlitrówką. - Musisz się ze mną napić – wybełkotał od progu. - Później. - Nie ma: ”Później” , to jest dobry moment. - Może masz rację, siadaj. - A Julka już pojechała, wiesz? - Piotr uśmiechnął się mimowolnie. Spojrzał na przyjaciela i zrozumiał. - Wiedziałeś! Piotr ujął jego dłoń i powiedział: - Wszyscy wiedzieli. Tak