Jarek
– Chodź ze mną to się przekonasz. Stary, jak tam nic nie będzie, to możesz mnie normalnie walnąć w ryj aż się nogami nakryję.
– Nie zmyślasz?
– Nie! Co ty kurwa myślisz, że wolałbym cię tu wkręcać niż widzieć jak Marta zrzuca z siebie ubranie?
Paweł myślał jeszcze przez chwilę. Rozlał resztkę wódki, wypili i zgodził się zobaczyć tajemnicze stworzenie.
– Pójdę, ale jak mnie wkręcasz, to tak ci przypierdolę, że się dopiero we wtorek obudzisz – zagroził i wstał od stołu.
Jarek, podekscytowany, szedł pierwszy. Otworzył drzwi, przekroczył próg i nagle zamarł. Z lewej strony, zza domu, dobiegało głośne, wściekłe szczekanie psa. Paweł wpadł na kolegę, omal go przewracając.
– Co jest kur…
– Ucisz tego kundla albo ci jutro z niego schabowe zrobię! – Ojciec chłopaka również usłyszał szczekanie i nie był z tego powodu zadowolony.
– Zaraz! – odkrzyknął, po czym ściszył głos – Kusy pewnie kota zobaczył, zaraz pójdzie i będzie spokój. Ojciec cholery dostaje jak go słyszy, ale jak kiedyś kundel wreszcie zdechnie, to pierwszy będzie leciał z płaczem. No idź jak masz iść!
Zeszli po schodach na chodnik, ale kot widocznie nie chciał sobie pójść. Szczekanie stawało się coraz wścieklejsze i coraz częściej przerywane warczeniem. U sąsiada naprzeciwko zapaliło się światło. Jarek czuł, że było w tym ujadaniu coś dziwnego. Albo pies naprawdę nie lubił tego kota, albo… bał się go. I to bardzo.
Na podwórzu nie było światła, a samochód znajdował się jakieś piętnaście metrów dalej, tuż koło bramy. Traktor, stojący na podjeździe z wciąż podpiętym pługiem, na którym zgromadziła się ziemia, skutecznie blokował wjazd bliżej drzwi. Jarek wyciągnął latarkę i włączył ją. Na zabłocony podjazd padła smuga światła. Gdy podeszli do czerwonego golfa, chłopak oświetlił zbity reflektor.
– Zobacz, tutaj… – Przerwał mu nagły jęk psa i ciche skomlenie, a po nim nagła cisza. Pies w końcu zamilkł, ale dźwięk, jaki temu towarzyszył, sprawił, że Jarek dostał gęsiej skórki. Coś było nie tak.
– No, pewnie dostał butelką od ojca. Ma okno tuż nad jego budą, do rana będzie spokój. – Paweł nie przejął się nagłą ciszą i wrócił do oglądania auta. – Tutaj walnąłeś?
Pochylił się nad rozbitym światłem i przejechał ostrożnie palcami po ostro zakończonych kawałkach szkła.
– Jakbyś trafił w dzika, to cały przód byłby do roboty, kuzyn kiedyś jechał przez las i…
Ale Jarek go nie słuchał. Głos, który jeszcze na leśnej drodze kazał mu uciekać, znowu wszedł do gry. ”Coś jest nie tak, coś tu nie gra. Spadaj stąd!” – powtarzał cicho.
Wydawało mu się, że zobaczył jakiś ruch w samochodzie, więc natychmiast skierował latarkę na przednią szybę. Podświadomość zarejestrowała jakąś rzecz, która znajdowała się w środku nie na swoim miejscu, jednak wpatrując się w odbite od szyby światło nie wiedział, co dokładnie spowodowało ten niepokój.
– Hej, co robisz? – Paweł zaprotestował, gdy latarka przestała oświetlać rozbity reflektor.
Jarek nie zareagował. Wpatrywał się przed siebie, widząc zarysy kierownicy, przednie fotele, zagłówki tylnych foteli…
– Hej, co z tobą? Pytałem, czy…
I wtedy do niego doszło. Szyba. Tylna szyba, a raczej jej dziwny wygląd. Nic nie mówiąc pobiegł na tył samochodu i oświetlił go.
– O kurwa… – wypowiedział to powoli, głośno akcentując każdą sylabę, jak we śnie, gdy ruchy są zwolnione, a człowiek próbuje kogoś uderzyć lub uciec przed ścigającym potworem.
Snop światła padał przez wnętrze samochodu wprost na przednią szybę, oświetlając ją od środka. Tylnej nie było. Pokruszone odłamki, leżące wszędzie dookoła, delikatnie odbijały promienie, gdy Jarek kierował na nie latarkę. Wycieraczka (i tak zepsuta) zwisała smętnie na kablu. Półka bagażnika leżała oparta o zagłówek fotela pasażera, częściowo zasłaniając przednią szybę. To ona przedtem zwróciła uwagę Jarka.
Głos miał rację – coś było nie tak i teraz już wiadomo było co i jak bardzo.
– Nie mówiłeś, że tyłem też walnąłeś. No i gdzie ten twój potwór? Wiedziałem, kurwa, wiedziałem, że mnie wkręcasz… – Paweł przybiegł i zaglądał do środka auta.
– Zamknij się! – Jarek był wściekły. Paweł natychmiast to wyczuł, wiedział, kiedy koledze puszczają nerwy, i że do tej granicy zostało bardzo, bardzo niewiele.
– Nie widzisz, debilu, że szyba jest wybita od środka? To coś uciekło, kurwa, uciekło! – krzyczał, ostatnie zdanie skończył, świecąc Pawłowi prosto w oczy. Ten odepchnął go lekko, przez moment widział w sztucznym świetle trupio bladą twarz kolegi, niemal bliską szaleństwa. Chyba zrozumiał co się stało.
– Chcesz mi powiedzieć, że przytargałeś mi tutaj nie wiadomo co, z ogromnymi szponami, bo myślałeś, że to nie żyje, a teraz to coś uciekło i… Kusy! – Oczy Pawła otworzyły się szeroko, mało nie wypadając z oczodołów – Kurwa, kusy! – chłopak odwrócił się i pobiegł za dom.
– Czekaj! – Jarek rzucił się za nim, ale po kilku krokach wrócił do samochodu. Otworzył drzwi pasażera i wyjął leżącą na fotelu siekierę. Do tej pory nawet nie zdawał sobie sprawy, że ją tam odłożył, gdy wepchnął stwora do bagażnika. Widocznie chciał mieć coś do obrony pod ręką, tak na wszelki wypadek. Odkrył też drugą rzecz – że w głębi duszy dopuszczał możliwość, że monstrum żyje. Chwycił toporek i pobiegł za przyjacielem w kierunku, skąd dobiegło głośne “Kurwa!” i brzęk metalu. Paweł widocznie przewrócił się o coś, biegnąc w ciemności.
Znalazł kolegę, gdy ten usiłował wstać z błota. Pod nogami miał wiadro, którego zawartość wylała się i pokrywała sporą część spodni Pawła. Chłopakowi wreszcie udało się wstać, ale uderzył boleśnie potylicą w wystający parapet. Upadł znowu na kolana, klnąc pod nosem. Odczołgał się, idąc w kierunku oświetlonego przez Jarka kawałka ziemi, gdzie powoli i ostrożnie się podniósł. Paweł wyrwał koledze latarkę z ręki i obaj pobiegli do psa.
Poświecił na budę, potem na łańcuch przytwierdzony do niej i powoli przesuwał snop światła wzdłuż łańcucha, jakby bał się tego, co zobaczy na końcu. Cisza, która panowała dookoła wydawała się dziwna i złowroga. Nie słychać było psa, a przecież nawet gdyby spał, to w tej ciszy powinni słyszeć jego oddech. Jarek był pewny, że gdy latarka dojdzie do końca łańcucha, ujrzą nietoperzopodobnego potwora pobrudzonego krwią psa, który ze wściekłym uśmiechem, pełnym białych, ostrych kłów, natychmiast rzuci się na nich. Nieświadomie wysunął prawą nogę do przodu i złapał pewniej siekierę, gotowy do obrony. Ale na końcu łańcucha nie było stwora. Nie było też psa. Leżała tam tylko zakrwawiona, oblepiona sierścią, wciąż zamknięta obroża.
Ciche “Kusy…” wyrwało się Pawłowi, po czym poświecił bardziej na lewo. Wtedy zobaczyli brązowoczarny ogon, łapy – najpierw tylne, tułów, przednie… i tyle. Pies nie miał głowy. Poszarpana rana świadczyła o tym, że coś, co zabiło psa, z łatwością po prostu ją oderwało. Krew zdążyła już wsiąknąć w ziemię, zostawiając wielką, czerwono-czarną plamę dookoła. Kusy za życia musiał być bardzo ładnym okazem owczarka niemieckiego.
Paweł upadł na kolana, rzucił latarkę na bok i zaczął tulić do siebie okaleczone zwłoki psa. Latarka potoczyła się i uderzyła z brzękiem o łańcuch. Jarek podniósł ją, przerażony i nieco zażenowany widokiem – jego twardy jak stal kolega, metr osiemdziesiąt i sto dziesięć kilo żywej wagi, klęczał teraz i płakał po zamordowanym psie, przypominając kilkuletnią dziewczynkę, tulącą się do misia. Z tą różnicą, że misie kilkuletnich dziewczynek zazwyczaj mają głowy. Patrzył na tę scenę i jednocześnie czuł się obserwowany. Wiedział, że bestia czaiła się gdzieś w mroku, patrzyła na nich i szykowała się do skoku, chcąc się zemścić za wypadek. Jeśli chcieli przeżyć, musieli zacząć działać natychmiast. Potwór nie zjadł psa, więc nie był głodny – zabił bo chciał zabić. Musiał przerwać pożegnanie kolegi z pupilem.
Niemal w tej samej chwili Paweł odłożył ostrożnie truchło psa i wstał, wciąż patrząc na zwierzaka.
– Nie, kurwa. Żaden batman czy inne chujostwo nie będzie mi zabijało psa. Zajebię to. Zajebię to coś i powieszę sobie na ścianie!
Nie oglądając się na Jarka poszedł przed siebie, tam, gdzie znajdowała się szopa na narzędzia i drewutnia. Jarek chciał krzyknąć za nim i oświetlić mu drogę, żeby znowu nie wlazł w jakieś wiadro, ale zrezygnował. Paweł był wściekły i w tym stanie zręcznie ominąłby każdą, nawet najbardziej ukrytą i wymyślną przeszkodę, nawet bez lekkiej poświaty księżyca, która padała na podwórze.
Nie ruszał się z miejsca, a po chwili usłyszał, jak drzwi szopy skrzypnęły, później ciche pstryk! i lampa obok drzwi zapłonęła jasnym, mocnym blaskiem, rzucając duży krąg światła na szopkę, bladozieloną trawę i kawałek nogi żyjącego jeszcze niedawno psa. Jarek zastanawiał się, czy nie wejść tam za nim. Stanął na granicy światła i zgasił latarkę, a po chwili cofnął się jeszcze dwa kroki, uważając, by nie nadepnąć na psa ani na łańcuch.
Czuł się nieswojo, bardzo nieswojo. Tak, jak czuje się człowiek, który wie, że jest obserwowany. To coś czaiło się w ciemności, z pewnością patrzyło w tamtej chwili na nich i zastanawiało się, którego zabić pierwszego. Światło przy drzwiach było niczym zaproszenie “Hej, tu jestem, możesz tu przyjść i mnie zjeść”, dlatego Jarek wolał zostać w cieniu. Nie miał pojęcia, czy tajemnicza istota widzi w ciemności (był przekonany, że tak), ale mimo to wolał pozostać tam gdzie stał, nie zdradzając swojej pozycji nawet słabym światłem latarki.
Nagle wydało mu się, że coś zobaczył – jakiś cień, lekkie poruszenie przy beczce na deszczówkę, stojącej przy ścianie – ale to mogła być ćma przelatująca obok światła albo kot, który wybrał się na nocne łowy (“Nie tylko ty jesteś na łowach, nie?” – pomyślał Jarek). Mogła być. Ale na wszelki wypadek znowu przyjął pozycję obronną. Prawa noga do przodu, lewa do tyłu, tak, żeby się nie krzyżowały, ręce odpowiednio ustawione na trzonku siekiery – gdzie się tego nauczył? Pewnie widział to w jakiejś grze albo jakimś filmie. Zresztą – czy to ważne? W tamtej chwili ważne było tylko to, żeby nie dać się zaskoczyć.
Stał i słuchał. Z komórki ciągle dobiegały jakieś hałasy – coś upadło, coś się przesuwało, coś zostało ze złością rzucone na inną, niepotrzebną (zapewne) metalową rzecz. Czy mogły to być odgłosy walki?
Sekundy ciągnęły się w nieskończoność – wydawało się, że Paweł wszedł do szopy w zeszłym roku, że coś go tam wciągnęło i zjadło po krótkiej i zażartej walce. W końcu dlaczego tylko w lesie mają być dziwne stwory, które wbiegają przed samochód i zabijają psy? Równie dobrze możesz natknąć się na takiego w szopie na narzędzia, na własnym podwórku, albo nawet we własnym domu, wstając o drugiej w nocy, by się odlać. Dziwne, że jeszcze wczoraj wcale by tak nie pomyślał…
Chłopak nieświadomie ściskał trzonek siekiery tak mocno, że zbielały mu knykcie i zdrętwiały palce. Był niemal pewny, że potwór, który początkowo wydawał się dzieckiem, dostał Pawła w swoje ostre szpony i teraz czyha na niego, czekając, aż przyjdzie z pomocą koledze. Mimo to postanowił zobaczyć, co tam się dzieje.
Zrobił krok do przodu, a wtedy, jak na zawołanie, w drzwiach komórki pojawił się Paweł. Trzymał długie, ostro zakończone widły. Stanął tuż pod lampą, a jego cień zakrył sporą część światła. Wyglądał jak upiór, a gdyby trzymał w rękach kosę, Jarek dałby głowę, że z szopki wyszła śmierć.
– Idziemy zapolować na tego skurwysyna. Ja idę przodem, ty świecisz! – Paweł nie pytał, tylko rozkazywał.
To był głos, który nie znosi sprzeciwu. Bardzo podobny głos kazał im wcześniej uciszyć “tego głupiego kundla”. “Za kilka lat będziesz taki sam jak twój ojciec” – pomyślał Jarek, ale nie odważył się powiedzieć mu tego.
Paweł myślał przez chwilę, zastanawiając się, gdzie może kryć się morderca psa. Analizował sytuację. Stał teraz prosto, widły wbijały się delikatnie w trawę, w samym środku światła. “Byłbyś idealną przynętą, bardzo łatwym celem” – pomyślał Jarek. Nie miał pojęcia, skąd brały się u niego takie myśli, zwłaszcza, że to on, a nie jego kolega, był sprawcą tego całego zamieszania.
Nagle coś w głowie Pawła zaskoczyło, wskazał lekko w prawo, w kierunku domu i rzucił krótko:
– Tam.
Wziął widły w obie ręce ustawiając je niczym włócznię, pochylił się lekko i powoli ruszył. Jarek szedł za nim, rozglądając się na wszystkie strony i oświetlając drogę. Latarka trochę mu przeszkadzała – trzymał ją w lewej ręce, ale pewniej by się czuł, gdyby mógł obiema rękami chwycić twardy, wysłużony trzonek siekiery. Instynkt, który zawsze podpowiadał jak się zachować i co robić, nagle umilkł. Jakby schował się do cichego i ciepłego miejsca gdzieś głęboko, zatrzaskując za sobą drzwi i chcąc przeczekać najgorsze. Raz tylko rzucił krótką radę “Zabij to”. I tyle. Żadnego planu, żadnych ruchów, żadnej strategii. Po prostu – “Zabij to”, jakby to było pstryknięcie palcami lub złapanie za cycek dziewczyny, która się do ciebie klei. Przez zamknięte drzwi usłyszał jeszcze drugą, równie cenną podpowiedź – “Nie daj się zabić”.
“Dwie złote rady, wyryję je sobie w kamieniu i powieszę nad łóżkiem” – myślał chłopak – “Zabij i nie daj się zabić. Wspaniale!”
Był przerażony. Nie wiedział, czy jego kolega również – stawiał na to, że nie, wściekłość z powodu śmierci psa przesłoniła wszystko inne – ale mało brakowało, a narobiłby w spodnie. I tak już chciało mu się sikać, ale nie wyobrażał sobie, że pójdzie w ciemne miejsce sam, jakby włączając pauzę w grze – “chwila panie potworze, muszę się odlać”. Wyobraźnia, która akurat teraz musiała szukać różnych obrazów pokazywała, jak idzie do kąta, rozpina rozporek, a stwór, który czaił się obok w mroku, jednym wprawnym ruchem ostrych szponów oddziela od ciała jego męskość. Plask! Jarek uderzył się w twarz, a Paweł o mało nie przebił go widłami, szybko się odwracając. Musiał otrzeźwieć, nie mógł sobie teraz pozwolić na atak paniki.
– Co ty kurwa robisz?
– Nic, musiałem… Widzisz coś?
– Gówno. Tu go chyba nie ma. Czekaj! – Paweł popatrzył przed siebie, w kierunku domu – Zamknąłeś drzwi do chaty?
– Nie wiem – Jarek odwrócił głowę w tamtą stronę.
Widział lekką poświatę, jakby światło z korytarza wylewało się przez niedomknięte drzwi na zewnątrz. Czy widział to wcześniej? Wydawało mu się, że tak. Chyba…
– Chuja zamknąłeś, masz pierdolony ogon, czy co? Idziemy!
Jarek nie miał czasu wytłumaczyć, że przecież to Paweł wychodził drugi. Skręcili w prawo, do domu. Szli powoli, nadal rozglądając się na boki. I nasłuchując. Jarek przypomniał sobie złamane skrzydło stwora – z pewnością nie mógł latać, więc atak z góry odpadał. Z kolei bardzo poważnie złamana, a właściwie pogruchotana noga, nie pozwoliłaby mu się szybko i bezszelestnie poruszać. Przynajmniej taką miał nadzieję i w tym widział ich szanse na przeżycie.
– Uważaj na wiadro – usłyszał nagle z przodu, rzucone od niechcenia.
W samą porę, bo wtedy ujrzał je dokładnie pod swoimi nogami. Paweł nawet na nie nie patrzył. Zatrzymał się, nie chcąc wdepnąć w błoto, które zrobiło się po wylaniu wody (albo czegoś innego) z wiadra. Po lewej miał teraz traktor, który w tym świetle mógł być zarówno czarny, jak i czerwony (czerwony, Jarek wiedział, że jest czerwony) i kątem oka dostrzegł ciemny kształt na dachu.
– Paweł, uwa…
I wtedy potwór skoczył.