Jarek
– Muszę… muszę zobaczyć co z nim – mówił dodając sobie odwagi, ale ręka z latarką nie chciała się podnieść.
Jakaś część jego świadomości krzyczała, żeby wsiadał do samochodu i uciekał, póki jeszcze może. Druga część bezskutecznie próbowała podnieść latarkę, by skierować snop światła na ciemny kształt.
Z odrętwienia wyrwało go pohukiwanie sowy i długie, przeciągłe wycie. Nie mógł sobie przypomnieć, czy w tym lesie mieszkały wilki. Pewnie tak. Oczyma wyobraźni zobaczył sforę wilków wpadającą na drogę i rozszarpującą go na kawałki, jakby mszcząc się za popełnioną zbrodnię. Wymierzył sobie siarczysty policzek. “Dość tego! Trzeba działać!”
Powoli, w dalszym ciągu nieco się ociągając, podniósł latarkę i krok za krokiem zaczął się zbliżać do potrąconego dziecka. Zatrzymał się jakieś trzy metry od niego, dokładnie oświetlając ofiarę wypadku.
– O… kurwa… – wyszeptał do siebie – o… jasna cholera… – Po czym zdecydowanie szybciej zawrócił do samochodu, obszedł go, otworzył bagażnik i wyjął z niego siekierę.
“Nigdy nie wiadomo kiedy się przyda” – pomyślał, kiedy rok temu wkładał ją tam, jadąc na potańcówkę do pobliskiej wsi. Stara, dobra siekiera. Serce biło mu jeszcze szybciej niż przedtem. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył w świetle latarki.
“Szok” – myślał – ”to na pewno szok wywołany zderzeniem, potrąceniem dziecka.” Może piwo, które wcześniej wypił było trefne, przeterminowane… Heniek pewnie trzymał je z dziesięć lat i nie wiadomo, co teraz się z nim działo, dlatego widzi dziwne rzeczy, rzeczy, które nie istnieją i istnieć nie mogą… A jednak nie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to, co zobaczył, było prawdziwe, że nie był to efekt piwa ani szoku. Jego mózg próbował sobie to racjonalnie wytłumaczyć. Jednak wzrok nie mógł go mylić – w końcu dlaczego niemal instynktownie, niewiele myśląc, od razu wrócił po siekierę? To, co widział na drodze, nie było dzieckiem. A przynajmniej nie ludzkim dzieckiem.
Uzbrojony, podszedł z powrotem do ciemnego kształtu. Niepewnie i ostrożnie, ostatnie trzy metry pokonując bardzo powoli, trzymając broń uniesioną, gotowy w każdej chwili użyć siekiery lub uciekać. Zatrzymał się dwa kroki przed leżącą postacią i obszedł ją dookoła, dokładnie oglądając.
To, co leżało na jezdni, rzeczywiście przypominało człowieka. Porośnięte lekką szczeciną stopy były zakończone ostrymi pazurami, tak samo jak dłonie. Dziwnie wykręcona noga sprawiała wrażenie złamanej w kilku miejscach. W połowie uda z otwartej rany wystawała kość, oblana czarną mazią – z pewnością krwią, całkowicie inną od ludzkiej. Musiała zostać złamana przy upadku. To, co wziął za płaszcz, okazało się skórzastymi skrzydłami, z których jedno z całą pewnością było połamane. Nie, nie połamane – potrzaskane. Z niego również wystawały kawałki kości, które nabierały upiornego blasku w świetle latarki. Po bokach łysej głowy znajdowały się duże, spiczasto zakończone uszy.
Twarz mogłaby uchodzić za ludzką, gdyby nie długie, ostre kły, wystające z lekko rozchylonych ust oraz płaski nos z dużymi nozdrzami. Potwór miał ciemną skórę, w większości gładką, jedynie na torsie i stopach pojawiały się krótkie włosy. Całość przypominała Jarkowi dziwne połączenie nietoperza z człowiekiem. “Potrąciłem batmana” – cichy głosik żartownisia odezwał się gdzieś głęboko i natychmiast zamilkł.
Stwór wydawał się martwy – Jarek trącił go kilka razy siekierą, za każdym razem odskakując i unosząc broń, ale nie zauważył żadnej reakcji. Bezwładne ciało opadało bez życia, nie poruszył się żaden mięsień, twarz nie zmieniła wyrazu.
Przypomniał sobie pewną sytuację z dzieciństwa, gdy wraz z kolegami znaleźli na łące wygrzewającą się na kamieniu żmiję. Najstarszy i najgłupszy z nich, Mewa (gdy się przestraszył, krzyczał dokładnie jak te ptaki), wziął dwudziestocentymetrowy patyk i zaczął ją szturchać, ku uciesze całej reszty. Uciecha była jeszcze większa, gdy zwierzę zaczęło wściekle syczeć i natychmiast się skończyła, gdy zdenerwowany gad, mający dużo więcej niż dwadzieścia centymetrów, ukąsił boleśnie Mewę w rękę i pospiesznie zniknął w trawie. Mewa zbladł, zrobił dwa kroki w tył i zemdlał. Podobno dojechał do szpitala w ostatniej chwili, a później panicznie bał się węży, kamieni i wysokiej trawy (został mu również uraz do krótkich patyków). Jarek miał dziwne wrażenie, że szturchając tego stwora siekierą bardzo przypomina Mewę.
Prymitywny, pierwotny instynkt, który kazał uciekać, pakować się do auta i jechać jak najdalej stąd, krzyczał coraz głośniej. “Uciekaj, użyj siekiery, upewnij się, że stwór nie żyje i spierdalaj póki jeszcze możesz!”. Ale wraz z nim odezwał się inny, bardziej zaradny i pragmatyczny głos, który powoli układał i dyktował nowy plan. Jarkowi ten plan bardzo się spodobał – zwłaszcza, że pojawiły się w nim pieniądze.