Internetowa cela - Rozdział IV
Siedząc na podłodze w mym małym pokoju rozmyślałam o Necie, o słowach, które miałam napisać, ale także o pewnej historii, która ostatnio mi się śniła. Za oknem panowały już egipskie ciemności, tylko pojedyncze lampy na ulicach rzucały skromne snopy światła. Oglądałam siebie, ale jednocześnie zupełnie inną osobę...
Nie wiem, dlaczego zgodziłam się z nimi pojechać. Namawiali mnie tak długo, więc wreszcie dla świętego spokoju powiedziałam „Tak”. Choć od dłuższego czasu odczuwałam potrzebę odpoczynku, pragnęłam wziąć zaległy urlop, to jednak perspektywa wyjazdu z Karolem i Agnieszką była ostatnią formą podróży, o jakiej mogłam marzyć. Nie żebym była wybredna, nic z tych rzeczy. Uwielbiam spontaniczne, szalone wyprawy, ale pierwszy raz się zawahałam. Kiedyś z Karolem mogliśmy zostać parą. Mówię „mogliśmy”, bo nigdy do tego nie doszło. On ciągle oglądał się za innymi, ja po roku miałam już tego dosyć. Przez blisko rok łudziłam się, że uda mi się go odmienić, że zacznę być dla niego tą Jedyną i Najważniejszą. Nawet się nie zorientował, kiedy odeszłam. Choć wciąż mnie pociągał i na jego widok drżały mi ręce, nie potrafiłabym ponownie się z nim związać. Choć nie byliśmy parą i nie zachowywaliśmy się jak para, tak jednak wtedy nas postrzegano.
Agnieszka była jego nową „maskotką”. Młodsza o kilka lat, zapatrzona w niego jak w Boga, uległa i posłuszna. Bez niego była zupełnie inną dziewczyną, znałam ją z widzenia, jednak, kiedy tylko pojawiał się Karol znikała swoboda i lekki uśmiech. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego tak na nią wpływał. Próbowałam sobie wmówić, że ja też zachowywałam się podobnie, jednak w porę potrafiłam się wycofać. Jej chyba było z nim dobrze. Jednego tylko nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego nalegała, abym z nimi pojechała. Przecież dobrze wiedziała, że przez długi czas Karol poza mną świata nie widział. Nawet, kiedy się od niego odsunęłam, to prawie jakby umarł. Zamknął się w sobie i przez dłuższy czas nic go nie interesowało, zbywał zaproszenia, spławiał dziewczyny, wszczynał bójki z byle powodu. Od tamtych dziwnych dni minęły prawie trzy lata, kiedy praktycznie się nie kontaktowaliśmy, aż odebrałam telefon, później jeszcze kolejne, aż wreszcie uległam. Poddałam się, licząc, że mimo wszystko będzie to udany wyjazd.
Wiedziałam, że gustuje w dziwnych samochodach, ale kiedy zadzwonił dzwonek i wyjrzałam przez okno, szczęka faktycznie opadła z wrażenia. Jakby na to nie patrzeć pod mój dom zajechał Czarny Mercedes. Kolor normalny, bo przecież może być czarny, marka, jak najbardziej w porządku, choć nie był to najnowszy Mercedes, ale zawsze to Mercedes. Z tym jednak było coś nie tak, wyglądał jak pogrzebowy karawan. Do pełni szczęścia brakowało szarych firanek w oknach i szarych liści laurowych pomalowanych na drzwiach, a może na bokach samochodu. W środku wyglądał jednak znacznie lepiej. Skórzane siedzenia, jak się później okazało również kilma, a to w środku lata, kiedy upał sprawiał, że pękały młode drzewa, było bardzo przydatne i w tym przypadku nie był to już snobizm, tylko względy praktyczne.
Kiedy tylko mnie zobaczył, to prawie łza pojawiła się w jego oku ze wzruszenia, choć oczywiście zawsze udawał prawdziwego twardziela:
- Cześć Piękna (tak zawsze mnie nazywał)!
- Cześć Karol
- Agnieszkę chyba znasz?
- Witaj Agnieszko
- Cześć Iwona, miło Cię widzieć.
Nie wiem, dlaczego, ale odniosłam wrażenie, że mówi to szczerze, choć kiedy się pojawiłam dostrzegłam jej spojrzenie mówiące prawie błagalnie: „Nie zabieraj mi Karola, proszę”. Nie zamierzałam i odpowiedziałam spojrzeniem. Zrozumiała.