Starożytna moc - Prolog
Drobna postać opierała się zadyszana o ścianę. Wokół niej zebrało się kilka dziewczyn z klasy 2c do której chodziła. Trzy z nich stojące najbliżej były równie zdyszane i ledwo trzymały się na nogach. Patrzyły na nią niepewnie jakby nie miały odwagi zapytać co dalej.
- Tośka – odezwała się jedna z nich cichym głosem. Oparta o ścianę nastolatka nazwana Tośka podniosła powoli głowę. Odrzuciła do tyłu grube i długie, sięgające pasa, czarne loki odsłaniając śliczną twarz. Rzuciła koleżance spojrzenie z pod wachlarza gęstych i długich czarnych rzęs uśmiechając się do niej lekko.
- Tośka daj spokój – odezwała się znów tamta – Przecież to nie ma sensu.
- Nie – odparła cicho, ale stanowczo Tośka – Nie ma mowy. Nie poddam się i nie dam jej wygrać.
- Dobrze dziewczyno! – zawołały pozostałe dwie dziewczyny ze stojącej najbliżej niej trójki.
Ale Tośka ich już nie słyszała. Nie słyszała nic poza szybkim biciem swego serca i czymś jeszcze. Ale co to było? Ach tak. To dźwięk medalionu obijającego się o jej skórę. Dziewczyna odruchowo sięgnęła miejsca w którym pod jej koszulką ukryty był srebrny naszyjnik, miniaturowy łuk, znak bogini, zawieszony na delikatnym łańcuszku. Zamknęła oczy i zaczęła oddychać spokojnie i powoli. Ona Antonina Artemida nie była zwykłą dziewczyną , nie tak do końca. I w cale nie chodzi tu o jej nieprzeciętną urodę, chociaż była ładna a nawet piękna. Szczupła o iście kobiecych jak na swój wiek kształtach i wysportowana. Miała gładka i idealną oliwkową cerę. Wyglądała jakby była wiecznie opalona. Grube czarne i lśniące loki, sięgające pasa, okalały piękną i uwodzicielską twarz dziewczyny. Miała ona mocno zarysowane kości policzkowe, zgrabny nosek i czerwone delikatne kuszące usta. W jej wyglądzie jednak najbardziej uderzające były oczy, wielkie o kształcie idealnego migdała, intensywnie zielone, przywodzące na myśl młodą trawę osłonięte ciemnym wachlarzem grubych rzęs. Wyglądem różniła się od swych rówieśników, a to dla tego że nie była tak jak oni Polką, nie do końca. W żyłach Tośki płynęła Grecka krew. Krew bogów. I to właśnie to sprawiało że nie była ona zwykłą przeciętną nastolatką. Antonina Artemida wywodziła się od pewnej Greckiej kapłanki Safony. Safona była najwyższą kapłanką w świątyni Artemidy, była ona również córka bogini i Aresa, boga wojny. To sprawiało że Tośka była dumna i waleczna, nie potrafiła się poddawać i nigdy nie zamierzała.
Powoli otworzyła oczy, nadal nie zwracając na nic uwagi spojrzała na drugą stronę boiska. Tam na trawie siedziała wysoka i szczupła dziewczyna o figurze jaką mogła jej pozazdrościć nie jedna modelka. Jej czarne oczy wpatrywały się w Tośkę z nieskrywaną niechęcią, wręcz nienawiścią. Olka. Tosia bardzo dobrze pamiętała dzień w którym się poznały, było to wtedy kiedy przeniosła się do Krakowa z Kazimierza. Jej pierwszy dzień w nowej szkole. Pamięta to jakby to się stało wczoraj a nie przed rokiem. Szła korytarzem, pewna siebie z podniesiona głową, miała już kilka nowo poznanych koleżanek i była przekonana że nic nie może już pójść źle. Myliła się. Przekonała się o tym na stołówce kiedy spojrzała w te ciemne oczy. Kiedy siedziała z koleżankami przy stoliku wyczuła mrowienie na plecach jakby ją ktoś obserwował. Odwróciła się i zobaczyła przyglądającą się jej dziewczynę. Była bardzo ładna, choć nie mogła dorównać jej urodzie. Miała ładną dziewczęcą twarz, mały nosek i duże usta, o pełnych seksownych wargach. Uśmiechała się kpiąco. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, a Tośka zajrzała w te czarne oczy nieznajomej poczuła ogarniający ją chłód, jakiś piorun przeszył jej ciało i zaiskrzył groźnie między nimi. Od razu wiedziała o co chodzi choć tamta wyglądała na zdumioną. Później utwierdziła się w tym przekonaniu. To było to. To była potomkini Nemezis, kapłanki Ateny. Później dowiedziała się że nazywa się ona Aleksandra Atena Wróbel. Od tamtej chwili obie się nienawidzą i rywalizują ze sobą uparcie na każdym polu. I nie chodzi tu wyłącznie o przeszłość, ich wzajemna niechęć wciąż rośnie z dnia na dzień jest coraz silniejsza.