Idiotka.
Ewa J. obecnie wyższa urzędniczka w Ministerstwie Kultury poznała swojego przyszłego męża na plaży w Międzyzdrojach, dokąd na wypoczynek skierowała tą 24 letnią panienkę, jej macierzysta firma. Wpadł jej w oko już pierwszego dnia. Elegancki, chociaż tylko w slipach, spacerował po plaży, czasami tylko udawał się na płytkie wycieczki w morze. Ewa C. umieściła swój kocyk w kratę właśnie obok majdanu przystojniaka w slipach. Reszta urlopu młodej pracownicy ministerialnej upłynęła na towarzyszeniu poznanemu na plaży chłopcu, chociaż może akurat było odwrotnie. Przedstawił się jako Jasiek C. Dowiedziała się jeszcze od niego, że skończył prawo i jest pracownikiem Ministerstwa Obrony, a jakże. Po samochodowym powrocie z urlopu /Jasiek C. był zmotoryzowany/, romans trwał w najlepsze i po roku zakończył się bardzo kameralnym weselem. Młoda mężatka przeprowadziła się do eleganckiego, chociaż architektonicznie siermiężnego, tzw. dolarowca, mieszkania męża. W dwa lata później Ewa C. urodziła chłopca, któremu dano na imię Piotr. Po wykorzystaniu urlopu macierzyńskiego młoda mama wróciła do pracy, a małemu Piotrusiowi wynajęto bardzo drogą, bo dobrze wykształconą opiekunkę. Lata płynęły. Państwo C. spędzali razem urlopy, powodziło im się doskonale, byli kochającym się i czułym małżeństwem. Mieli własny jacht na Mazurach oraz domek myśliwski zagubiony gdzieś w bieszczadzkich lasach. Czasami przyjmowali gości, ale byli to zawsze znajomi pani Ewy. Mąż ze względu na swoją pracę nie ma przyjaciół, mawiała do swoich przyjaciółek. A co to za praca, dopytywały zaciekawione. Sama nie wiem, to jakaś państwowa tajemnica, odpowiadała. W 23 lata po ślubie Ewa C. zjawiła się nieproszona na policji i zażądała rozmowy z oficerem, bo to co ma do przekazania jest rewelacyjnie ważne i niezwykle tajne. Policja chętnie nadstawiła ucha, bo bardzo sobie ceni donosy obywatelskie, a szczególnie takie w których żona donosi na własnego męża. Ewa C. zeznała, że odkąd poznała Jana C., on zawsze pracował w Ministerstwie Obrony. Miał legitymację służbową, przedłużaną w grudniu na następny rok. Ale w 23 roku wspólnego życia, pani Ewa, wtedy już wyższa urzędniczka w ministerstwie, udawała się do swojego chorego szefa, dyrektora departamentu, w celu zasięgnięcia jego opinii w sprawie służbowej. Było to przed południem, przed ekskluzywnym budynkiem mieszkalnym ostatnio oddanym do użytku w Warszawie. Zobaczyła mianowicie swojego własnego męża, w garniturze i czarną teczką w dłoni /tak właśnie o tej porze roku wychodził do pracy/ jak sprężystym krokiem przemierza przeszklony korytarz na I piętrze, zatrzymuje się, otwiera jakieś drzwi i wchodzi do czyjegoś jak sądziła mieszkania. Przyjrzała się dobrze tym drzwiom. Były identyczne jak pięć pozostałych. Pospiesznie załatwiła swoje sprawy z pryncypałem, ale do pracy już nie wróciła. Zaintrygowana i pobudzona, siedząc w samochodzie obserwowała znajome drzwi z numerem 6 za którym zniknął jej mąż. Kilka minut po szesnastej, elegancki pan, czyli właśnie Jan C. wyszedł z mieszkania, przemierzył korytarz, zszedł na parking, wsiadł do swojego samochodu i odjechał, a czatująca żona podążyła za nim. Pan Jan C. podjechał pod dom państwa C. i niespiesznie udał się do domu. Chwilę po nim do domu weszła małżonka. Nie dala po sobie poznać, że oto poznała jakąś męża tajemnice. Standardowe pytania, jak w pracy, wszystko dobrze, obiad, syn na randkę z dziewczyną lub chłopakiem, lektury, kolacja, telewizor, łóżko. Rano Jan C. jak co dzień wychodzi pierwszy, Ale tuż za nim wybiega Ewa C. Podróż małżonka pod dom z wczorajszych Ewy C. obserwacji. Pan Jan opuszcza samochód, idzie chwilę korytarzem i znika za drzwiami mieszkania, czy diabli wiedzą czego, oznaczonego numerem 6. Żona idzie za nim, podchodzi pod drzwi i nasłuchuje. Ale nie dobiegają do niej żadne dźwięki. Jest cicho. Wsiada do swojego samochodu i jedzie do pracy, bo dzisiaj akurat musi. Ale wychodzi wcześniej i jedzie na Mazurską /tak ją tutaj nazwijmy/. Tuż po szesn