Idiotka.
e zaś poddany totalnej inwigilacji. Prześwietlone zostaje życie obserwowanego od jego narodzin. Obserwuje i rozpracowuje się również jedyną bliską mu osobę, jego matkę Kazimierę C. Jest ona byłą urzędniczką od spraw bezpieczeństwa i higieny pracy centrali PKP, aktualnie, ale od 21 lat na rencie po stracie nogi w wypadku kolejowym. Kobieta ta pobiera 820 złotych renty, jest domatorką, nigdy nigdzie nie wyjeżdża. Agenci szybko ustalili, że to właśnie Kazimiera C. jest właścicielką wartego 950 tysięcy złotych mieszkania na Mazurskiej, oraz luksusowego , sportowego, Jaguara, szacowanego na 220 tysięcy złotych, jakiego używa jej syn Jan. W mieszkaniu Kazimiery C. zjawiła się agentka podająca się za pracownicę Urzędu Skarbowego pytając skąd posiadała ona pieniądze na zakup mieszkania i samochodu dla syna. Kobieta nie jest speszona ani zdenerwowana. Odpowiada, że o to wszystko należy pytać jej syna, czyli Jana C. Groźby i perswazje nie rozwiązują jej języka. Trzymiesięczna totalna inwigilacja Jana C. podsłuchy i nagranie nie odpowiadają na żadne istotne pytania służby wojskowej. Wiadomo jedynie, że Jan C. nie tylko nie pracuje i nie pracował w Ministerstwie Obrony, ale w ogóle nigdy i nigdzie. Kontrwywiad ustala też, że obserwowany prowadzi życie niezwykle ustabilizowane. Wychodzi każdego dnia do pracy, czyli na Mazurską, bawi się tam jak chłopiec, ogląda filmy, słucha jazzu, czasem się zdrzemnie i wraca po pracy, czyli po wszystkim co w swoim, czyli właściwie swojej mamy mieszkaniu robił, do domu. Sprawia wrażenie człowieka bardzo pewnego siebie, ale ciepłego i miłego. Nie ma żadnych znajomych, z nikim się nie kontaktuje, nikt go nie odwiedza. Kontrwywiad zwraca sprawę policji, a ta decyduje się na zatrzymanie Jana C. Na pierwszym przesłuchaniu zatrzymany opowiada policji bajki o tym, ze kilkadziesiąt lat temu, kiedy zażywał życia w lenistwie, bo właśnie rzucił liceum po II klasie szkolnych trudów, spotkał na ulicy wysokiego, szczupłego mężczyznę. Powiedział on Janowi C., że jest jego ojcem. Porzuciłem matkę i ciebie kiedy miałeś pięć lat, dzisiaj jestem tutaj aby nadrobić krzywdę jaką ci wyrządziłem swoim odejściem, powiedział zdumionemu chłopcu. I z bagażnika Poloneza wyjął niewielką skórzaną torbę, wręczając ją synowi. Masz tu ogromny majątek, powiedział. Bądź tylko mądry a wystarczy ci na całe życie, dodał. Chociaż Jasiek C. nie rozpoznał w nieznajomym ojca to jednak po wypytaniu mamy jak wyglądał tata, zorientował się, że to był właśnie on. W skórzanej torbie znajdowało się kilkadziesiąt papierowych pakunków. W każdym z nich było po kilka szlifowanych kamieni szlachetnych. Jan C. kupił odpowiednią literaturę, odwiedzał sklepy jubilerskie i powoli docierało do niego, ze naprawdę został właśnie bogaczem. Pewnego dnia z dwoma niedużymi kamyczkami udał się do złotnika. Ten obejrzał towar i powiedział, że to dla niego zbyt poważny interes i nie jest zainteresowany zakupem. Ale może skontaktować sprzedającego z odpowiednią osobą. Osoba ta zjawiła się na umówione spotkanie. Był to mężczyzna mówiący po angielsku ale znal wiele słów polskich. Obejrzał i zważył małą wagą jubilerską kamienie i powiedział, że może za obydwa zapłacić jakąś astronomiczną dla Jana C. kwotę. Transakcja doszła do skutku. Wtedy Jan C. powiedział anglikowi, że niebawem będzie miał do sprzedania znowuż dwa kamienie. Kupujący pozostawił swoją wizytówkę i powiedział, że czeka na telefon. Przez dwadzieścia pięć lat Jan C. dzwonił do Anglika kilkanaście razy. Nauczył się mówić po angielsku. Przyzwyczajeni do jednak trochę bardziej realistycznych bajek policjanci zaproponowali w rewanżu za opowieść Janowi C. areszt. Prokurator wystąpił o jego zastosowanie do sądu, ale ten nie znalazł ku temu podstaw prawnych. Jana C. zwolniono. Po kilku dniach został jednak ponownie zatrzymany pod zarzutem podrabiania dokumentów a mianowicie legitymacji służbowej Ministerstwa Obrony. Zatrzymany przyznał się do otrzymanych zarzutów i stwierdził, że wykonał ją sam korzys