Historie pogrzebane żywcem,Kamień

Autor: bobx46
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Pies ruszył. Odwiodłem rękę z kamieniem do tyłu. Rzuciłem. W tym momencie kątem oka dostrzegłem, że Dominik wyrwał się do przodu.

- Nie! – krzyknąłem.

Nagle chłopiec znalazł się na linii pomiędzy psem a mną. Nie wiem może chciał mnie zasłonić, może chciał być blisko mnie, czułby się bezpieczniej? Zobaczyłem jak Dominik upada. Miałem wrażenie jakbym grał w filmie, który ktoś puszcza w zwolnionym tempie, a jednocześnie wszystko działo się tak szybko. Pies rzuca się na mnie, przewraca mnie. Jego zęby znalazły się tuż przy moim gardle. Wtedy pomyślałem, że jeśli chcę uratować swoje dziecko, to muszę najpierw uratować samego siebie. W ostatnim momencie złapałem go jedną ręką za obrożę, druga znalazła się w zębach bestii. Jego ślina kapała na moją twarz. Poczułem ból w ręce, a równocześnie wściekłość i… wtedy przypomniałem sobie film przyrodniczy w którym zebra broniąca się u wodopoju przed atakującym ją krokodylem, zębami chwyta go za oczy, ratując się w ten prosty i skuteczny sposób. Udało mi się wyrwać rękę z paszczy psa i wbiłem dwa palce w oczy potwora. Cicho zaskomlał. Atak stracił na intensywności. Natychmiast wolną dłonią opasałem szyję psa, ścisnąłem i przekręciłem rękę w prawo, jednocześnie nogami oplotłem jego brzuch i przekręciłem się całym ciałem w lewo. Atak psa ustał, ciało rozluźniło się. Odrzuciłem go od siebie. Zerwałem się na nogi. Chwyciłem za kamień i zacząłem nim walić w jego głowę, aż poczułem, że ją  rozbiłem; byłem pewny, że nie żyje. Po czym odwróciłem głowę w stronę leżącego synka. „Moje dziecko” – zawyłem – „moje dziecko”. Podbiegłem do niego.  

Dominik leżał na plecach. „ Co robić” – zadałem sobie pytanie. Przytknąłem głowę do piersi syna – wyczułem lekkie bicie serca. Żyję – szepnąłem. Palcami sprawdziłem na tętnicy szyjnej puls – jest. Z głowy spływała strużka krwi. Podarłem białą podkoszulkę i obwiązałem jego głowę. – Synku – szeptałem. – Synku – krzyknąłem głośniej. Bez odpowiedzi. Przykryłem go swetrem.

Wziąłem głęboki wdech. Wyjąłem telefon komórkowy. Wykręciłem numer ratownictwa medycznego – sto dwanaście, bo oczywiście pogotowia u nas nie było. Oszczędności. Kapitalizm. Po co? 

Odezwał się głos dyspozytora:

- Słucham? Co się stało?

- Wypadek… Atak psa… Mój syn, Dominik… leży – wymówiłem te słowa z trudem..

- Proszę się uspokoić – znów odezwał się głos dyspozytora. – Pies ugryzł pańskiego syna.

- Nie! Chciałem go przed nim obronić… rzuciłem kamieniem… Dominik, to jest mój synek – znowu wziąłem głęboki wdech – znalazł się na linii…

- Jeśli dobrze zrozumiałem, pański syn został uderzony kamieniem?

- Tak!

 Gdzie? – zadał pytanie.

- W głowę – odrzekłem.

- Proszę powiedzieć: gdzie pan się teraz znajduję? Proszę podać numer pańskiego telefonu?

- Jesteśmy… byliśmy na wycieczce rowerowej {tu opisałem miejsce, jak do niego dojechać}. Podałem numer telefonu.

- Dobrze. Już wysyłam zespół, ale proszę się jeszcze nie rozłączać. – Czy pański syn jest przytomny? Czy rusza się? reaguje na ból? dotyk? wezwanie? Ile ma lat?

- Nie reaguję, chyba jest nieprzytomny. Ma siedem lat.

Kolejne pytania:

- Czy oddycha, rusza mu się klatka piersiowa, brzuch?

- Tak – odpowiedziałem z nadzieją. Dzięki Bogu! Oddycha!

- Czy wyczuwalny jest puls?

- Tak! – Znów ulga.

Miałem dość już tych pytań. „Kiedy do cholery przyjadą? – zrzędziłem w duszy - Kiedy?” Starałem się jednak odpowiadać spokojnie. Wiedziałem, że krzykiem nic nie zdziałam.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
bobx46
Użytkownik - bobx46

O sobie samym: Napisz kilka słów o sobie
Ostatnio widziany: 2021-05-29 12:29:47