Hesus
Hesus (ang. “Hesus - Know Your Guest”)
PS: Angielską wersję (oraz okładkę) znajdziecie w Barnes&Noble:
https://www.barnesandnoble.com/w/hesus-thomas-pirowski/1139699929?ean=2940165153310
Do pracy dojechałem na ósmą i po rozłożeniu całego majdanu kabli, zasilaczy i elementów projektu, który próbowałem popchać nieco do przodu w domu, delektowałem się pierwszą dziś kawą. Za chwilę powinien dotrzeć tutaj kandydat na pracownika, nasz przyszły, potencjalny programista. W CV doświadczenie przedstawiał niewielkie, ale jak wiadomo, rynek pracy jest w tym zakresie wygłodzony i nie ma co przesadzać z wymaganiami. Dwa lata robił w korpo i programował już w językach, których używaliśmy. Zawsze to coś.
Usłyszałem szelest zza ściany, a jako że w obrębie firmy nasze laboratorium jest na poddaszu i ma mocno wyciszone drzwi, do których progu prowadzą dodatkowe dwa stopnie, to nie każdy zgaduje, że musi zapukać w klamkę prawie na wysokości czoła, aby usłyszano go po drugiej stronie. Zwyczajnie wycisnęliśmy maksimum miejsca z posiadanego lokalu i nie ma marmurów i recepcji jak w dużych firmach. Uzgodniłem z panią sekretarką, że zaprowadzi go do mojej dziupli, kiedy tylko się pojawi. Pewnie idzie – pomyślałem, wstałem więc szybko i otwarłem drzwi.
Faktycznie stał tam. Oglądał nasz podręczny magazynek kabli i złączek umieszczony na antresoli, ale gdy usłyszał dźwięk skrzypnięcia zawiasów odwrócił się w moją stronę i podszedł kilka kroków. Zamaszyście wskazałem stojące na wprost wejścia krzesło kolegi przychodzącego później do pracy, mówiąc:
– Zapraszam do środka. Proszę spocząć tutaj.
Wszedł niepewnie po schodkach do wnętrza naszej małej pracowni. Otaksowałem przybysza. Mizernej postury, z przydługimi rękawami bardzo rozciągniętego szarego swetra, o bladej cerze i włosach przysłaniających oczy, niezbyt przypominał kandydata na programistę. Żeby chociaż miał brodę… Właściwie to nikogo mi nie przypominał. Choć może jednak była taka wirtualna postać, muzyk, wokalista. Też takie ręce do kolan. 2-D.
Usiadł, zgarbiony, na wskazanym przeze mnie krześle, oddalonym o jakieś dwa metry od mojego miejsca pracy, na które wróciłem. Wziąłem głębszy oddech, zebrałem myśli i zwracając się do kandydata zacząłem pospolicie:
– No to w jakim języku pan programuje najlepiej i czy miał pan już do czynienia z projektami embedded?
– Miedź. Daj pan miedź… – wyszeptał łamiącym się głosem, garbiąc się jeszcze bardziej.
No tak, ależ ja byłem głupi. Pomyliłem się zasadniczo – przecież to żul jakiś, a nie informatyk. Szlag nagły, a ja go tu na pokoje zapraszam, żeby się lepiej rozejrzał, co podczas włamania można ukraść.
– Nie mamy miedzi. Złomu też nie mamy. Mogę dać panu dwa złote – wydusiłem w końcu gniewnie w jego kierunku.
– Nie chcę. To miedź nieczysta. Miedzi daj, trochę daj, bardzo proszę. Masz, kable masz przecież.
– Trochę to znaczy ile? – zapytałem.
– Kilka gramów wystarczy…
– Tu i teraz chcesz dostać kilka gramów miedzi, takiej z kabla?
– Tak, kabla, daj proszę, jak najszybciej daj…
Po chwili namysłu przesunąłem w jego stronę napoczęty woreczek z grotami do lutownicy transformatorowej – są przecież miedziane. Wziął, otworzył, zapakował wszystkie do ust (Boże, jakie on miał szerokie usta…) i zaczął je dosłownie żuć. Siedziałem skamieniały, a on po chwili wyraźnie się ożywił. Podniósł głowę i obracając nią powoli popatrzył po pokoju. Wtedy zobaczyłem pomiędzy jego ciemnymi włosami opadającymi na czoło ogromne, nienaturalnie wielkie i całkowicie czarne oczy. Tego dziwnego uczucia, które mnie zalało, nie nazwałbym strachem, ale poczułem coś w rodzaju poważnych wątpliwości, czy ja to spotkanie przeżyję.
Zacząłem ostrożnie:
– Wiesz, miałem mieć spotkanie z kandydatem do pracy, programowania…