Hania.
- A gdzie mieszkasz?
- Niedaleko, na Malinowej.
- Ja również idę w tym kierunku, pójdziemy razem.
- Coś ci pokażę – obiecał jeszcze.
Tak doszli do domu Hani. Dziewczynka skręciła na ganek prowadzący do głównego wejścia. Po lewej stronie, na ganku stała drewniana, pomalowana na zielono ławka. Tam właśnie usiadł towarzyszący jej „pan”. Hani kazał stanąć przed sobą, po czym spuścił jej rajstopki. Stała jak skamieniała. Zupełnie nie wiedziała co teraz się dzieje. Czuła, że coś jest nie tak, przecież panowie tak nie robią…Po chwili rozpiął guziki rozporka. Coś wyskoczyło! Hania widziała siusiaka brata, on jest mały. A „to” było ogromne, więc musiało to być coś innego… Była przerażona, strach sparaliżował ją, zupełnie nie wiedziała co robić…Wtedy „on” zbliżył się do dziecka i wtedy….
…usłyszeli odgłosy „ człapania”, dochodzące z klatki schodowej.
- Czy jest ktoś w domu?- zapytał przestraszony.
- To tylko babcia – odpowiedziała.
Zerwał się jak oparzony i wybiegł na ulicę. Kiedy już nie było go widać, odważyła się wyjść za nim na ulicę. Biegł jej środkiem i w tym biegu zapinał spodnie. Wtedy otworzyły się drzwi frontowe i ukazała się w nich babcia.
- Dobrze, że już jesteś, podgrzeję ci zupę – powiedziała na widok wnuczki.
Hania grzecznie poszła za babcią do domu.
Rodzicom, ani babci nie powiedziała o tym co się wydarzyło. Wtedy rodzice nie rozmawiali z dziećmi na wstydliwe tematy…
Po kilku tygodniach jednak zwierzyła się komuś – 11 letniemu bratu.
Ten zaś przestraszył się nie na żarty. Co zrobić z taką wiadomością ?
Po namyśle, podzielił się nią ze swoim kuzynem. Stwierdzili, że nie ma wyjścia i trzeba Hani powiedzieć skąd biorą się dzieci – przecież oni wiedzieli!
Andrzej rozmawiał z siostrą sam. Nie bardzo chciała mu wierzyć w to, że tata mamie wkłada siusiaka….
Jednak ważne było to, że przestrzegł ją przed obcymi mężczyznami, mówiąc, że mogą zrobić jej straszną krzywdę.
Od tego czasu próbowała uświadamiać koleżanki z klasy, żadna nie uwierzyła. Przecież bocian przynosi dzieci, mówiły.
Tata Hani był wesołym, lubiącym śpiewać i tańczyć, młodym mężczyzną. Śpiewał nawet wtedy, kiedy jechał rowerem. Pewnego dnia, w taki właśnie sposób, połknął ogromną muchę. Często rysował córeczce, zwykłym ołówkiem zwierzątka. Najbardziej lubiła psa – wilczura, który biegł z wywieszonym językiem. Był taki prawdziwy.
Nadszedł jednak taki dzień, że w sercu Hani, obok uczuć pozytywnych jakie żywiła do taty, zamieszkały także: żal i odrobina nienawiści.
Siedzieli przed domem, na zielonej ławce. Dosiadła się do nich dziewczynka z sąsiedztwa – Wiesia. Była to kilka lat starsza od Hani panienka, pulchniutka, z wyraźnie zarysowanym już biustem. Tata Hani odtąd rozmawiał tylko z młodą sąsiadeczką. Żartowali, śmiali się. Dziewczynka poczuła się zdradzona, odrzucona. Była zazdrosna o swojego tatę, jak dorosła kobieta o swojego mężczyznę. Oczywiście, nie zdawała sobie z tego zupełnie sprawy. Wstała z ławki, podeszła do rosnącego obok ławki drzewa z orzechami włoskimi i zaczęła się na nie wdrapywać . Dopiero wtedy tato zwrócił na nią uwagę i kazał jej natychmiast zejść na dół. Cel osiągnęła… Kilkakrotne upomnienia nie przyniosły jednak spodziewanego skutku, bo Hania z drzewa nie zeszła. Została z niego ściągnięta przez rozsierdzonego rodzica, po czym dostała takie lanie, jakiego jeszcze w życiu nie doświadczyła. Bolało nie tylko siedzenie, ale przede wszystkim upokorzenie przed starszą koleżanką. Wtedy to poczuła ogromny żal i nienawiść.