Grażyna
iłość własna podpowiada mi COŚ. Tylko, że ja już nic i w nic nie uwierzę.
Tak właśnie rozstaliśmy się. Odwiozłem ją do jej mieszkania, jeszcze jeden delikatny pocałunek i mocne, wzajemne postanowienie kolejnego spotkania.Tylko we dwoje. Świat będzie piękny.
***
- I tak się zakończyło wasze pierwsze spotkanie? - spytał doktor wynudzony setnie jak mój sfrustrowany kot
- Tak, pierwsze i...ostatnie - odparłem powoli, jakbym jeszcze nie mógł w to uwierzyć
- Dlaczego ostatnie ? Przecież byliście umówieni na następne spotkanie - wreszcie wyraził coś na kształt zaciekawienia szanowny konował.
- Nie wspomniałem panu, że Grażynę znaleziono kilka dni po naszym spotkaniu nieprzytomną w jej mieszkaniu. Koleżanka-sublokatorka powiadomiła pogotowie ratunkowe, ale było już za późno. Zmarła w nocy. Zabiła ją pewność siebie i zlekceważenie zapalenia płuc. Podobno tuż przed śmiercią wymówiła tylko jedno słowo - Marcin. Koleżanka nie wie, kim jest ten Marcin.
A ja...ja wolałem zmilczeć. Skoro ONA nie powiedziała...
- Dlaczego pan mi tego nie powiedział na samym początku ? - spytał inkwizytorskim tonem a mnie zaczął powoli szlag trafiać na tę jego beznamiętną ciekawość.
- Nie wiem... jakoś tak... nie chciałem o tym mówić. Wie pan, przez lata zadawalałem się byle czym, a kiedy spotkałem tak fascynującą dziewczynę, jak Grażyna/Natalia... Zresztą to już teraz nieważne. Nic nie ma znaczenia.
- Tak, ale ja nic tu nie jestem w stanie zmienić. Nie jestem Panem Bogiem - stwierdził szorstko mój doktorek od psychicznych wiwisekcji.
- Jak to nic ? - zdumiałem się - przecież jest pan lekarzem zranionych dusz !
- Drogi panie, na pańską dolegliwość jest potrzebne jedno tylko lekarstwo. A tego akurat w aptece pan nie kupi. I ja nie mam go na podorędziu. To CZAS szanowny panie Marcinie. Tym lekarstwem jest CZAS. Pan potrzebuje czasu, dużo czasu, aby pogodzić się z jej śmiercią. Tylko tyle. I aż tyle. Powinien pan teraz zmienić otoczenie. Wyjechać jak najszybciej, tak na kilka miesięcy. Starać się zapomnieć.
Zamyśliłem się nad tym co ten cymbał powiedział. Radzi mi zapomnieć. O NIEJ. Skończony idiota. A jak mam niby to zrobić...no...jak do cholery ?! Może Ty to wiesz, Ty czytająca/y ten tekst ?!
- Opowiadał pan komuś, to co mnie przed chwilą ? - zapytał kretyńsko zerkając na mnie spod grubych okularów
- Nie, nie mam na to siły, żyć mi się już nie chce - odpowiedziałem zrezygnowany
- No, nie...tak nie można. Ale wydaje mi się, że po pańskim powrocie wszystko wróci do normy. Myślę, że potrzebował pan rozmowy z kimś, po prostu podświadomie chciał pan być wysłuchany. Bezsenność po kilkunastu dniach samoczynnie ustąpi, ale na wszelki wypadek przepiszę panu tabletki uspokajające i nasenne. Tylko ostrożnie z dawkowaniem. Biorąc pod uwagę pański stan psychiczny, przepiszę dość silnie leki antydepresyjne.
I bardzo proszę o rozwagę w dawkowaniu. Wie pan co mam na myśli, oczywiście ? - znów to kretyńskie spojrzenie spod okularów.
- Dziękuję - odparłem a w duchu pomyślałem - a niech cię szlag trafi...ciebie i twoje tabletki, pieprzony konowale.
- Proszę, życzę wszystkiego dobrego - odparł. Wychodząc miałem tylko nadzieję, że nie zrewanżował się powyższym.
***
Kilka minut później jechałem samochodem, pełen niedosytu i sfrustrowany wizytą u tego bufona-doktorka.
Jechałem na cmentarz, gdzie znajdował się grób Grażyny. Chciałem położyć na jej grobie bukiet białego bzu z napisem na miniszarfie: "Byłaś kim jestem, jestes kim byłaś. M ". Mam nadzieję, że lubiła biały bez. Nawet tego nie wiem. Właściwie...niczego o niej nie wiem. Z wyjątkiem tego, że głęboko zapadła mi w serce.
Grobowiec wykonany był z czarnego grawerowanego marmuru. Tablica była skromna, prosta w formie ale pełna elegancji...jak ONA sama. Kiedyś. Niedawno. Wieki całe. Usiadłem na ławce naprzeciw jej grobu i pomyślałem o swoim cholernym losie. Dlaczego właśnie, gdy spotykam taką świetną dziewczyn