Grażyna
kretarki i konta bankowego - odpowiedziałem poważnie
- Przynajmniej niewiele musisz wydawać na ZUS - zażartowała. I znów ten uśmiech anioła
- Masz absolutną rację. Reszta ekipy to ludzie na kontraktach, spece od zabezpieczeń antykorozyjnych konstrukcji przemysłowych - inteligentnie wplotłem w odpowiedź dalsze informacj o sobie i firmie.To cała dziedzina wiedzy, którą dopiero zaczyna się w naszym kraju doceniać - ciągnąłem dalej. Bardzo kosztowne prace i wielka odpowiedzialność. W tym finansowa, oczywiście - dumnie dodałem.
Miałem cichą nadzieję, że coś z tego rozumiała i wywarło to odpowiednio duże wrażenie. Nie potrafiłem oprzeć się pokusie imponowania wiedzą i erydycją, grając rolę speca od prac specjalistycznych. W tym akurat było nawet sporo prawdy. Byłem przecież właścicielem firmy, właśnie o specjalistycznym profilu działania.
Spojrzałem odważnie w jej oczy. Delikatny, złoty płomień zapalonej świecy tańczył radośnie w niebieskich oczach Grażyny/Natalii. Jemu to dobrze - pomyślałem nostalgicznie.
- Mówił ci już ktoś, że masz piękne oczy ? - zapytałem
- Nie, ale ty i tak ich nie widzisz - drażniła się ze mną.
- Nie szkodzi - uśmiechnąłem się - Wiem, że za tymi długimi rzęsami kryją się cudowne, niebieskie oczy.
- Zobaczmy - zbliżyła twarz do mojej twarzy, zachowując przezornie dystans. Chyba tak do końca nie ufała mi jednak.
Jej oczy były teraz zielone a za chwilę znów niebieskie. Niezwykłe.
- I co, zwyczajne, prawda ? - spytała uśmiechając się z przekorą. Wiedziałem, że teraz, w tym momencie obowiąkowo muszę wykazać się dobrym wychowaniem. No, i intelektem. Tylko że ten, kurza łapa, mój z bożej łaski intelekt wtedy, kiedy naprawdę go potrzebuję, szwęda się gdzieś po wertepach mojej wyobraźni i nigdy nie jest tam, gdzie jego miejsce i kiedy go potrzebuję.
- Boże, jesteś tak niezwyczajna w tej swojej zwyczajności. Zaintrygowałaś mnie - wybełkotałem nieporadnie. Rany boskie... znowu banał. Na jej miejscu teraz właśnie wstałbym i opuściłbym towarzystwo kretyna, który nie potrafi ubrać we właściwe słowa prawdę jaką ma przed maślanymi oczami.
Jestem jednak żałosnym sukinkotem.
- Wiesz, tego nikt nigdy mi nie mówił - zwilżyła usta płynnym ruchem języka. Zrobiła to zmysłowo a mnie aż dreszcze przeszły. Nie mogłem uwierzyć, że to mówi, że nie dostrzega płytkości mojego komplementu... no i nie wychodzi trzaskając drzwiami.
Nie pamiętam, kto zaczął pierwszy. Ze strachu i braku pewności siebie byłem teraz gdzieś na krańcach galaktyki. Do rzeczywistości przywołał mnie smak i cepło jej warg. Całowałem ją, najpierw delikatnie muskając jej usta a za chwilę głęboko i namiętnie. Objąłem ją w pasie a ona zawiesiła swoje ramiona na mojej szyi.
W pewnym momencie przestała oddawać pocałunki. Wyczułem lekki opór.
- Przepraszam, ponioso mnie. Działasz na mnie, hmm...bardzo pobudzająco. Przepraszam za to stwierdzenie, cokolwiek ono znaczy - odezwałem się zawstydzony.
- Nie, jest dobrze, tylko że takie jednorazówki nie wychodzą mi...nie umiem tak. Podobasz mi się bardzo, ale...nie umiem tak. Jednak nie nadaję się do tego waszego towarzystwa.
Rozumiałem ją doskonale. Przecież właśnie dlatego, że była inna, zwróciłem na nią uwagę, bo przyglądając się jej wyczułem, że to nie żadna gęś czy wypudrowana samoopalaczem i wymalowana, pusta w środku lalka.
- Nie róbmy z tego problemu. Spotkamy się jeszcze kiedyś na kolacji ? - zapytałem udając swobodę, sztucznie bagatelizując powstałą, niezręczną sytuację. Podchwyciła ten ton natychmiast. Ona zapewne pomyślała, iż rozgniewam się za to jej gwałtowne przerwanie pocałunków, ale przecież nie wiedziała, że nie planowałem bliższego te'ate. Zależało mi bardzo, aby nie zrazić jej do siebie jakimś niestosownym zachowaniem.
- Tak, masz rację. Czas wszystko ułoży - powiedziała to z powagą w głosie i jakoś tak...zagadkowo.
Nie dowiedziałem się już nigdy, co też takiego miała na myśli. Chociaż moja noeza oraz m