Fallout, rozdział 5: Złomowo - część 1 - partia a
Nora Szumowin, typowa melina gdzie zarobioną ciężką pracą (bądź przypadkową wygraną w kasynie obok) kasę można było w magiczny sposób przemienić na wódę, bimber, piwsko i żarło, a przy odpowiedniej inicjatywie i determinacji, doprowadzając się do stanu absolutnego upodlenia, stracić w jeszcze inny sposób budząc się rano z obitą maską w jednym z okolicznych „rynsztoków”.
Niestety bar był w tej chwili zamknięty. PipBoy wskazywał godzinę piątą trzydzieści. Wywieszka na drzwiach informowała, że napić można się w godzinach od szóstej wieczorem do białego rana. Blaine miał zatem jeszcze pół godziny, nim zagłębi się w świat lokalnych mętów, krzykaczy, krasomówców i plotkarzy, którzy za kilka kapsli w formie kielona gorzały, byli skłonni opowiedzieć mu całą historię własnego życia.
Życia nieodłącznie związanego ze Złomowej i jego ciemnymi interesami.
Kelly czujący na sobie narastające podmuchy chłodnego, niosącego wilgoć wiatru, zasunął automatyczny ekler łącząc ze sobą poły jego kultowej czarnej skóry i poprawiając zawieszony na jednym ramieniu plecach, miał już ruszać do wielobranżowego sklepu Killiana Darkwatera, kiedy kącikiem oka dostrzegł coś, co wydało mu się jeszcze bardziej zabawne i absurdalne niż okazujące mu nadmierne zainteresowanie dwugłowe braminy…
24
- Wrrrrr!
Stojący przed przypominającym roboczy barak domostwem pies nasrożył się i ofukał zbliżającego się ku niemu mężczyznę, a kiedy ten rzucił się do ucieczki wymachując panicznie rękami w powietrzu, poczęstował go jeszcze obfitą porcją szczeknięć.
- Mam dosyć! Nigdy nie dostanę się do domu! – rzucił rozpaczliwie przypominający rolnika facet.
- Musi być jakiś sposób…
Głos stojącej tuż obok strażniczki Złomowa, dość miłej z wyglądu i wciąż bardzo młodej dziewczyny o czarnych, krótkich włosach, delikatnych rysach twarzy i nosku, odzianej w tę samą skórzaną zbroję z jaszczurki, co wszyscy okoliczni gliniarze, zdradzał pewne oznaki znużenia i bezradności.
- To ty jesteś tu od załatwiania takich spraw! – syknął rolnik zapalczywie plując w gniewie kropelkami oleistej śliny. – Płacę Killianowi podatki, uprawiam pole i nigdy nie zrobiłem nic złego. A teraz od pięciu dni nie mogę wrócić do własnego domu!
Blaine stał nieco z tyłu; tuż za rozmawiającą parą. Przyglądał się wszystkiemu z jakimś absurdalnym poczuciem ambiwalentnej ciekawości mieszającej się z totalnym szaleństwem i bezradnością, lecz zgoła odmienną niż ta, którą zdradzał głos młodej policjantki.
- Przepraszam, że się wtrącam – zaczął, a ustawieni do niego plecami ludzie odwrócili się błyskawicznie – ale w czym właściwie jest problem?
Przez moment panowała martwa cisza, pośród której każdy biorący udział w wydarzeniu wyglądał jakby wyciągnięto go z jakiegoś odmiennego uniwersum.