Fallout - Rozdział 4: Najeźdźcy, cz. 2
Oczywiście Garl był również uzbrojony. Tuż obok niego, na pooranym i zdecydowanie pamiętającym lepsze przedwojenne czasy blacie biurka spoczywał stylowy, wykonany z szarego metalu pistolet z masywnym uchwytem i wyjątkowo złowieszczą lufą.
Desert Eagle .44.
Gdyby ktokolwiek miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości odnośnie natury i tutejszej pozycji Garla, bez wątpienia rozwiałyby je ukradkowe spojrzenia zebranych w pomieszczeniu pustynnych najeźdźców jak również ich wyraźne napięcie i niepewność, co będzie dalej. Poza Blaine’m, Garlem i jak gdyby nieco niewidocznym Ianem pokój wypełniało czterech najeźdźców. Trzech z nich było mężczyznami, jedna zaś kobietą. Nosili dokładnie takie same skóry, co ci na zewnątrz. Jednak żaden z nich nie miał dzidy. Otaczający Garla pretorianie byli uzbrojeni w MP9 i wyjątkowo groźne miny. Zaś znajdujące się tuż obok masywnego, totalnie zdezelowanego, porwanego, rozchwierutanego i rozklekotanego łóżka przesiąkniętego zapachem potu, krwi, alkoholu i spermy, posiniaczone, poobijane kobiety nie tylko nie miały przy sobie żadnej broni, ale były również niemalże pozbawione odzieży.
Koleś lubi się zabawić i to na całego. Córka Aradesh’a chyba raczej nie wróci do tatusia w jednym kawałku. Szkoda. Seth się najpewniej załamie.
Kobiety miały pusty wzrok, lecz była to pustka zupełnie inna niż w przypadku przywódcy Chanów. Spojrzenie Garla było wyzute z emocji, empatii i najmniejszych nawet przejawów fundamentalnej dla większości ludzi etyki opartej na obowiązujących niegdyś dziesięciu przykazaniach.
Właściwie to Garl wyglądał na kogoś, kto obrócił dekalog do góry nogami wykreślając z niego wszystkie „nie”. Niewolnice, dziwki, zmaltretowane kobiety czy po prostu seksualne zabawki przypominały natomiast siedzącego pod bramą Cienistych Piasków psa, który wiedząc, iż skończy w misce gulaszu, zdradzał oznaki absolutnej apatii i nic, absolutnie nic go już nie obchodziło.
- No, przerwiemy chyba ten impas i powiesz mi, chłopaczku, czego tu do chuja chcesz?
Głos Garla był dokładnie taki jak przewidywał Blaine. Równie szorstki, co jego morda i równie nieokrzesany, pozbawiony krzty negocjacyjnego wyczucia. Mimo to Blaine poczuł jak jego odziana w ciężką, czarną skórę noga zaczyna zwolna i bezwolnie drgać w rytmie rezonującego w pomieszczeniu głosu Garla.
- Zostałem przysłany przez Aradesh’a, przywódcę Cienistych Piasków…
- Wiem, kurwa, kim jest Aradesh! – przywódca Chanów uniósł się stając na równe nogi. Blaine nawet nie zdążył zarejestrować jak w jego prawej dłoni pojawił się Desert Eagle 0.44. – Nie wiem natomiast, do kurwy jebanej nędzy, kim jesteś ty i po chuj tu przylazłeś. Nie wyglądasz mi na takiego, co chciałby kupić kilka niewolnic. W ogóle nie wyglądasz mi na takiego, co powinien tu być!
- P-przybyłem – Blaine zająknął się po raz pierwszy od pojawienia w obozie. Czuł na sobie spojrzenia napiętych, gotowych do ataku Chanów. Czuł również ich obecność tuż za swoimi plecami. Trójka mężczyzn otoczyła go dość zwartym kordonem. Dało się słyszeć odgłos pustego szturchnięcia. Ian chyba dostał z barku. – Przy-byłem… wynegocjować uwolnienie Tandi…