Fallout - Rozdział 3: Krypta 15
H&K MP9, 10mm. Pistolet maszynowy Heckler & Koch MP9 (wariant 10mm, co oznaczało, że cały zapas amunicji do kolta 6520 będzie miotał śmierć i zniszczenie w absolutnie już epickim stylu), średniej wielkości, zdolny do ognia pojedynczego i ciągłego!
Poszatkuję sukinsynów, wszystkich, którzy mi się napatoczą, robiąc z nich tryskające czerwoną posoką durszlaki!
Jeżeli ktokolwiek, kiedykolwiek zada sobie trud przeczytania moich miernych, silących się na jakikolwiek polot i przejawy literackiego kunsztu, wypociny, pomyśli pewnie teraz, że niczym napadający na banki na dzikim zachodzie bandzior wparowałem do pomieszczenia rekreacyjnego i mierząc z mojej NOWEJ, CUDOWNEJ MP9 (ustawionej na ogień ciągłu) do wszystkiego, co tam znalazłem, dokonałem bezceremonialnej, wyzutej ze wszelkich aspektów moralnych rzezi?
Owszem, nie mylicie się. Na moment wcieliłem się w rolę egzekutora. Byłem bezwzględny jak pawian Shakma, błyskawiczny jak ostrze gilotyny, zaskakujący niczym porastający rafę koralową ukwiał i podstępny jak stary, dwugłowy buhaj.
Zaczaiłem się przy prowadzącej do pomieszczenia zebrań (co za ironia) sali. Klęcząc, mając pod ręką zawartość mojego plecaka, wyciągnąłem jedno jabłko i cisnąłem na podłogę. Poturlało się zatrzymując przy jednym z licznych tam głazów.
Szczury, różowiutkie prosięcia i brązowy, zmutowany, wiecznie głodny, zwarcholony „bazyliszek” z miejsca zamarły skupiając całą swoją uwagę na nadgniłym, najpewniej przerażającym w smaku jabłku.
Bez chwili zastanowienia podtoczyłem im dwa kolejne.
Głodujące najwyraźniej tałatajstwo dosłownie oszalało. Szczury wystrzeliły przed siebie niemalże w tym samym momencie, co nieco większe, dziwnie zaokrąglone jak na panujące na trzecim poziomie Krypty 15 warunki żywieniowe, świniaczki, lecz jedne i drugie (a było ich co najmniej trzydzieści) napięły się w sobie, gdy górujący nad nimi „bazyliszek” wsunął się w całe stado ryjąc na czuja ryjem, byle tylko wciągnąć smakowite (i darmowe) przekąski.
Szczury i świnoszczury też były głodne. Nie miały zatem najmniejszego zamiaru dzielić się z kretoszczurem niczym. Nastąpił kwik, potem syk, potem jęk i ryk. Zwierzęta rozpychały się ryjami, tłukły się łapami i wykorzystywały albo własną masę, albo wspólną siłę by podkradać sobie jabłka jednocześnie opędzając się od innych amatorów owoców. Ostatecznie wszystko to prowadziło do okrutnej wrzawy. Miałem niemalże wrażenie, że pozagryzają się bez mojego udziału. Mimo to chciałem, by to wszystko zakończyło się efektownie.
Raz jeszcze sięgnąłem do wnętrza tobołka. Odbezpieczyłem granat. Kiedy turlał się w stronę kłębiącej masy nikczemnych szkaradzieństw, żadne ze stworzeń nie zwróciło na niego początkowo uwagi. Tylko kretoszczur – który zdążył już wchłonąć dwa jabłka i jako pierwszy ujrzał toczący się w jego kierunku przedmiot - łakomie rozdziawił ryj i pozwolił by granat wleciał mu prosto do gardła.