*EIMIE*
Dopiero teraz zwróciłam uwagę na ubiór Dawida. I tutaj nie rozczarowałam się. Chłopak prezentował się elegancko w czarnej koszuli i spodniach od garnituru. Zeszłam na dół i ucałowałam każdą z dziewczyn w policzek, po czym zatrzymałam się przed Dawidem i poprawiłam biały krawat, który nie do końca wyglądał tak, jak powinien.
- Chodźmy już - Liza wzięła mnie pod rękę i pociągnęła w stronę drzwi.
- Jak się czujesz? - Kida wsunęła swoje ramie pod moja zagiętą rękę ciągnąc za sobą Gabriela wpatrującego się w podłogę.
- Żyję - uśmiechnęłam się do niech blado zakładając buty- Nie martwcie się o mnie. Nic mi nie jest- potrząsnęłam lekko głową i ruszyłam w stronę samochodu Dawida, który stał na podjeździe.
Nagle, zatrzymał mnie, dochodzący z domu, głos dzwonka telefonu. Odwróciłam się i pobiegłam spowrotem do holu. Obcasy butów stukały rytmicznie o posadzkę. Z trudem zatrzymałam się przy telefonie i podniosłam słuchawkę.
- Słucham?
Przez pierwsze sekundy słyszałam ciszę, a później…
- Ładnie będą wyglądać w trumnach, prawda? Zakrzepła krew. Spalone mięso na wierzchu. Może ich nie chowaj, co? Zrobimy sobie bal trupów! - mężczyzna po drugiej stronie roześmiał się szaleńczo- Do zobaczenia- powiedział poważniejąc- Pożegnaj ich ode mnie, Eimie.
Usłyszałam odkładanie słuchawki. Ta, którą sama trzymałam, wypadła mi z rąk i upadła na podłogę. Mrugałam i drżałam zdenerwowana. Łzy same potoczyły się po mojej twarzy, gdy ruszyłam spowrotem na dwór. Dawid i dziewczyny wpatrywali się we mnie rozszerzonymi źrenicami. Gabi, przez chwile, zerkał na mnie badawczo i dopiero po dłuższej chwili odwrócił mętny wzrok przeczesując dłonią dłuższe włosy. Przez chwile, naprawdę chciałam mu powiedzieć, czemu się rozpłakałam, ale szybko odegnałam od siebie te myśli. Przecież mój kochany braciszek i tak już cierpiał.
Zamknęłam drzwi domu i przekręciłam zamek. Kiedy wsiadałam cicho do samochodu na miejsce obok kierowcy wpatrywałam się tępo w deskę rozdzielczą. Nie znałam głosu mężczyzny, który do mnie dzwonił. Jego telefon przestraszył mnie i wstrząsnął mną. Do tego coś, co niepokoiło mnie jeszcze bardziej, dlaczego nazwał mnie po imieniu? Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś mógłby się tak perfidnie i bezdusznie zachować wobec kogoś, kto został dotknięty taką tragedią.
Głos w słuchawce był całkiem przyjazny, a przecież mówi się, że u złych czy wrednych osób głos jest charczący i można w nim wyczuć chłód z jaką ta osoba się do nas odnosi. Wydawało mi się zawsze, że tylko w nędznych horrorach występują szaleńcy, po których nie widać, że nimi są. Na przykład taki przyjemny pan profesor, który wyrżnął pół kampusu żeby się odegrać na rodzicach studentów. To wręcz chore.. i przecież nigdy się nie zdarza.
-Mała duża czarna - usłyszałam głos Dawida zwracający się do mnie starym zwyczajem z gimnazjum. Chłopak starał się w miarę bezboleśnie wyrwać mnie z tego chwilowego otępienia, kiedy samochód zatrzymał się przed kościołem.
Odetchnęłam i spojrzałam na niego oczami pełnymi niemej prośby. Od razu zrozumiał. Wysiadł z samochodu, obszedł go i otworzył moje drzwi. Ufnie, niczym małe dziecko wtuliłam się w niego chowając twarz przed wzrokiem wścibskich sąsiadek i nadpobudliwych starszych panów z laskami.
W głowie kołatała mi się jedna myśl, której do tej pory nie rozważyłam. Czy ten mężczyzna będzie na pogrzebie? Powiedział ”pożegnaj ich ode mnie”, więc niby nie powinno go tu być, ale miałam dziwne przeczucie, że to nie jest koniec wrażeń na dziś. Otulona ramieniem Dawida ruszyłam z nim w stronę kościoła. Znajomi patrzyli na mnie współczującym wzrokiem, który bolał mnie jeszcze bardziej niż sam fakt straty rodziny.