Dziennik m³odego samobójcy, cz. 1
Pomiñmy przebieg przyjêcia – nie ma co opisywaæ. Czasami ¶miano siê ze mnie i robiono przytyki ze stroju („ej, ty! Co to za koszulenka? Twojego dziaduni?" czy „stary, ale stylowa czerwieñ! A ten ko³nierz... Mmm palce lizaæ!"). Nie przejmowa³em siê zbytnio, po prostu by³em przyzwyczajony. Poza tym bawili¶my siê ca³kiem nie¼le, a atmosfera by³a... Hm... Sympatyczna? Tort smakowa³ wszystkim, ale najwiêksza furorê zrobi³y szasz³yki wed³ug przepisu matki samej absolwentki.
Problem zacz±³ siê, kiedy wracali¶my. Nie by³o pó¼no, ale na dworze panowa³ ju¿ pó³mrok. Tola ¿egna³a wszystkim weso³ym machaniem i raz po raz ziewa³a ze zmêczenia. Jak zreszt± my wszyscy – impreza by³a do¶æ wyczerpuj±ca. Zapatrzy³em siê na jej pozytywny i zapieraj±cy dech w piersiach u¶miech (tak, Tola mia³a piêkny u¶miech a ja mia³em do niego s³abo¶æ), kiedy nagle poczu³em, ¿e kogo¶ potr±cam. Delikatne, nic nie znacz±ce potr±cenie, które normalnie usz³oby uwadze wszystkich. Wymamrota³em przeprosiny i chcia³em ruszyæ dalej, kiedy poczu³em, ¿e kto¶ ³apie mnie za ramiê. I wtedy siê zaczê³o. Zatrzymaj siê tu dla lepszego efektu i spójrz w dal, wyobra¿aj±c sobie, co dzia³o siê w mojej g³owie. Albo po prostu czytaj dalej. Przecie¿ i tak jestem wam wszystkim obojêtny. Poza tym i tak nikt nie przeczyta moich wypocin, prawda?
- Ej, miêczaku? Co jest? Co to mia³o byæ?
To by³ Bastek. Dlaczego akurat on? Przewy¿szaj±cy mnie o po³owê, rozbudowany w barach, o bicepsach wielko¶ci niemal mojej g³owy (no, mo¿e przesadzam). Pytam ponownie – dlaczego akurat na niego musia³em wpa¶æ?
- Wreszcie uda³o mi siê ciê dorwaæ, hê? Co to mia³o byæ, pytam! – splun±³ na ziemiê. – No, ch³opczyku! Mówiê do ciebie, mowê ci odebra³o?
- Przepraszam, ja... Przecie¿ nie chcia³em, Bastek...
- Bastek? Bastek?! Dla ciebie Pan Bastek, od dzisiaj. Jasne m³ody? Rozumiemy siê? – przeci±gn±³ spó³g³oskê r, po czym prztykn±³ mnie w ucho.
- Spoko.
- Hej¿e! Nie spoko, tylko...
- Tak, Panie Bastek.
Spostrzeg³em, ¿e wokó³ nas zaczynaj± gromadziæ siê osoby. Byli¶my ju¿ kawa³ek drogi od domu Toli, a jej nie by³o nigdzie w zasiêgu. Odprowadzi³a nas do pobliskiego przystanku i wróci³a do przytulnego ³ó¿ka – zapewne. Który¶ z zebranych ch³opaków krzykn±³ do drugiego, ¿eby nagrywa³. Tamten pos³usznie wype³ni³ jego pro¶bê. Us³ysza³em kilka cichych klikniêæ i wiedzia³em, ¿e jestem na ekranie wielu najnowszych modeli komórek kumpli ze szko³y. Takich, na które w ¿yciu nie bêdzie mnie staæ i na które dotychczas nigdy nie mia³em ochoty. Wtedy Bastek powa¿nie siê rozkrêci³. Z³apa³ mnie mocniej, a¿ sykn±³em z bólu. Wiedzia³, ¿e jestem s³aby i ³atwo mnie znokautowaæ.
- Ej, smarkaczu? Masz ochotê na zabawê? S³abeusz. Gdzie masz okulary, srylu?
- Przepraszam ciê, Ba... Panie Bastku, ale naprawdê muszê i¶æ. Jestem pewien, ¿e mama czeka z obiadem. I nie noszê okularów.
T³um wybuch³ ¶miechem, a Bastek niebezpiecznie siê zachmurzy³.
- Co jest, ¿artownisiu? Robisz sobie ze mnie ¿arty? A mo¿e ja siê z tob± zabawiê? Zobaczmy, kto jest lepszy w trafianiu do celu. Czekaj, za³o¿ê siê, ¿e ja celniej trafiê w twój ogromny kulfon. Nie ruszaj siê.
Nim zorientowa³em siê, o co chodzi, Bastek odchyli³ siê i potê¿nie zamachn±³ ku mojej twarzy. Dok³adniej, uderza³ w miejsce miêdzy oczami. Setne sekundy i le¿a³em twarz± w b³ocie. Ból by³ okropny, jednak dosta³em tylko w policzek, gdy¿ w ostatniej chwili Bastek po¶lizgn±³ siê na wilgotnym pod³o¿u. Zawirowa³o mi przed oczyma i ponownie us³ysza³em salwy ¶miechu. Zorientowa³em siê, ¿e nie tylko ja by³em celem z³o¶liwych uwag. Bastek le¿a³ tu¿ przede mn± jak d³ugi. Us³ysza³em, ¿e cicho klnie.
- Nie no! Teraz to oberwiesz smarkaczu! £apcie go, ³apcie go! £apcie zanim zwieje! Moje kolano, chyba trafi³em na kamieñ. Ten smarkacz mnie podci±³, z³o¶liwy skrzat. £apcie go! £apcie do jasnej...