Dzieci boże. Część 3

Autor: LKZelewski
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

 

OFIARY

dzień czterysta dwudziesty piąty

 

Wódką powinno się opijać sukces, pomyślała policyjna psycholog, nie… to, co się stało. Nie wiedziała jak to nazwać, ale na pewno nie sukcesem. Wychyliła kieliszek, aż się zachłysnęła; zazwyczaj nie pijała czystej. I przestała wierzyć, że pracując w policji można świętować jakikolwiek sukces. W najlepszym razie minimalizuje się straty, zawyrokowała.

Pedofil, którego ścigali przez te wszystkie miesiące nie stanowił już najmniejszego zagrożenia, ale co z tego? Jasne, dobrze, że już więcej nikogo nie skrzywdzi. A co z tymi, których już skrzywdził?

Wymiar sprawiedliwości za przestępstwa, które popełnił przewiduje karę za dwa zgwałcenia nieletnich i morderstwo. A co z ofiarami, z ich rodzinami? Chłopiec nie żyje, jedna z dziewczynek zupełnie zamknęła się emocjonalnie. Nie wiadomo, czy tak naprawdę kiedykolwiek z tego wyjdzie. Może nigdy, może trochę. Na pewno nie zazna już normalnego życia, na jakie szanse miał pedofil, ale sam ją zmarnował… Jedna z matek popełniła samobójstwo, jedna z babć umarła na zawał serca.

Nikt z nich nie będzie miał już całkiem normalnego życia. Jaka kara może być adekwatna? Dwadzieścia pięć lat? Dożywocie? Kara śmierci? A może tortury? Ale na to jesteśmy zbyt cywilizowani… A może wręcz przeciwnie? Co to za cywilizacja, skoro rodzice wszystkich skrzywdzonych dzieci płacąc podatki muszą utrzymywać wszystkich takich bandytów, jak ten cały Kamil?

To sukces, czy porażka cywilizacji?

Wiedziała, że samosądy to żadne rozwiązanie, ale może czasem rozszarpanie kogoś na strzępy przez dziki tłum byłoby jedyną sprawiedliwością?... Nalała sobie jeszcze kieliszek. Nie pamiętała, czy kiedykolwiek piła samotnie wódkę, a w obecnym stanie i tak nie czuła się na siłach, żeby snuć takie filozoficzne rozważania.

Wiedziała tylko, że w tej sprawie wszyscy od początku do końca są przegrani – ofiary, ich bliscy i całe społeczeństwo, a nawet policjanci.

Ba, sama zaczęła pić właśnie przez tą sprawę, mimo, że wcześniej widziała już różne straszne rzeczy.

I jeszcze ten policjant, Daniel…

 

RĘKA SPRAWIEDLIWOŚCI

dzień czterysta siedemnasty

 

Kisielewski, Daniel i kilku innych policjantów siedziało w nie oznakowanych radiowozach lub właśnie z nich wysiadało. Na wszelki wypadek mieli broń długą – dwa pistolety maszynowe i strzelbę gładkolufową. Dyskretnie czekali w pobliżu miejsca zamieszkania podejrzanego.

Cztery dni wcześniej potwierdzili ostatecznie jego tożsamość. Okazało się, że to był jeden z gości monitorowanych przez CBŚ. Powoli filtrowali dane, zawężali krąg podejrzanych, aż w końcu został tylko ten jeden. „Mamy gnoja!”, krzyknął wtedy Daniel; Kisielewski nie czuł satysfakcji, uważał, że to wszystko i tak za późno. Miał tylko ochotę zamknąć tego gnoja, załatwić wszystkie formalności i przekazać sprawę dalej wymiarowi sprawiedliwości, a samemu spokojnie zachlać pałę. Marzył o flaszce zimnej wódki.

Spokojnie czekali na ten dzień, bo facet i tak miał ścisłą obserwację od dwóch tygodni, więc nie był groźny. Ustalili, że żyje normalnie, chodzi do pracy i tak dalej. Ostatecznie postanowili zatrzymać go, kiedy rano będzie szedł do samochodu, czyli, za jakieś pięć minut, a potem spokojnie wrócić z nim do mieszkania i je przeszukać.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
LKZelewski
Użytkownik - LKZelewski

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2020-07-13 21:42:22