DROZD - rozdział 1. cz. 1/2
- Oraz posłaniec z krainy elfów. Niejaki… – tutaj doradca przekartkował kilka stron papieru. - Niejaki Soril z Ostatniej Osady.
- Ciągle przysyłają nowych. To zaczyna robić się nużące. Kiedy w końcu zrozumieją…
- Nie wiem królu. Sam nie cierpię tych szpiczasto-uchych pizd.
- Vleradzie…
- Przepraszam królu ale sam ich widok sprawia, że mam ochotę zedrzeć im ten gardzący uśmieszek z ust.
- Wiem, wiem. Mam to samo. Dobrze – Król poruszył się na tronie. Fakt, że musi na nim spędzić jeszcze połowę dnia nie wpływała w żaden sposób na jego optymizm. – Czy to wszystko? Jeśli tak to przyślij do mnie tych dwóch poddanych, którzy chcieli się ze mną spotkać.
- Tak Panie. Na dziś to wszystko. Gdybyś czegoś potrzebował będę u siebie. – Vlerad skłonił się królowi i ruszył w stronę drzwi po prawej stronie króla.
Król został w Sali prawie sam nie licząc kilku strażników stojących przy głównych wrotach oraz tych, którzy stali za jego placami oraz przy bocznych wejściach. Mieli na sobie królewskie barwy – fiolet i pomarańcz. W rękach trzymali wielkie halabardy wykute w wielkich podziemnych hutach krasnoludzkiego podziemia. Do boków mieli przypięte półtoraręczne miecze, a na plecach nosili małe kusze. Król nie miał wątpliwości że pod ciężkimi pancerzami jest masa ukrytych sztyletów czy innych zabawek. Czy kilka bełtów oraz kilak kling potrafi mnie obronić? Król nie był tego pewien mimo, że ufał swoim strażnikom bezgranicznie. Nigdy go nie zawiedli. Prawie nigdy. Nie mogę teraz o tym myśleć. Mimo, że upłynęło już ponad pięćdziesiąt lat rana wciąż była otwarta i krwawiła. Vognar postanowił, że wieczorem uda się do kaplicy by zapalić jeszcze jedną świeczkę ku pamięci jego żony.
Odgłosy pochodzące z jego lewej strony zwiastowały, że dwójka poddanych jest gotowa by porozmawiać z królem. Król lubił załatwiać sam sprawy w obrębie swojego królestwa – wiedział, że przynajmniej będą sprawiedliwe. Urzędników jak w każdym mieście można było przekupić. Czy to u ludzi, elfów, krasnoludów czy innych ludów, które zamieszkiwały Estril [początkowa nazwa świata]. Zapewne za Spokojnym Morzem można było przekupić każdego. Jeżeli masz miecz możesz zdobyć tyle złota ile chcesz. Jeżeli masz złoto możesz zdobyć tych, którzy to złoto jeszcze dla Ciebie odzyskają. Król skinął na strażników by Ci dali przejść jak już zauważył król dwóm rosłym krasnoludom. Strażnicy rozstąpili się na boki stając przodem do siebie, dwoje krasnoludów – Gardin oraz jego brat Gordin – ruszyli w kierunku króla. Byli oni właścicielami potężnych gospodarstw na północ od Krasnoludzkiego państwa. Już chyba wiem co ich sprowadza. Gdy stanęli przed nim, uklękli i pozdrowili krasnoludzkiego króla rodzimym powitaniem. Dwoma palcami – wskazującym oraz środkowym – dotknęli najpierw ziemi potem miejsca gdzie znajduje się serce. Symbolizowało to jak bardzo krasnoludzi są zżyci z Ziemia a głównie kamieniem i skałą.
- Bądź pozdrowiony Królu – powiedzieli jednocześnie.
- Witam was. Niech Ardon was pobłogosławi -odpowiedział Vognar.
Tak jak myślał król, sprawa dotyczyła jednego – ilości straconych dóbr w ich wielkich gospodarstwach przez wojne z ludźmi. Popalone wioski, pola, zwierzęta, krasnoludy. Wojna nie oszczędzała nikogo, a cierpieli przez nią wszyscy. Król takie sprawozdania otrzymywał co najmniej raz na dziesięć dni – czyli raz w tygodniu posługując się krasnoludzkim kalendarzem. Mimo tego, że Vognar wysyłał ile mógł swoich wojowników, a czasem nawet kapłanów nie mogli oni wszyscy bronić jego granic. Ludzie potrafili przemykać się pomiędzy strażnicami i nawet w samobójczych atakach chcieli zaszkodzić krasnoludom.