Dorota
Nie spieszno jej było do domu. Czekały tam na nią cztery ściany, rozmawiające ze sobą echem. Puste kąty, gdzie jedynie nocą odnajduje spokój, czy kuchnia, gdzie mówić potrafił tylko czajnik, lecz nic innego poza: Herbata gotowa. Blade firanki, kołysane przez wiatr z uchylonego okna i wycieraczka tłumiąca kroki pod drzwiami. Nie lubiła siedzieć tam sama, gdy Marcin pracował. Samotność przeżerała ją wtedy do cna. Jak kiedyś…
Dorota potrafiła zawsze rozmawiać ze sobą. Wiedziała czego pragnie jej dusza i ciało. Wiedziała, czego unikać, do czego dążyć. Zawdzięczała to wszystko przeszłości, która w nocnych koszmarach powracała, by niepokoić jej życie na nowo. Znała chwile w których była przeraźliwie samotna oraz te, dzięki którym usłyszała pierwszy raz swój wewnętrzny głos. Potrafiła radzić się ciszy. Poznała ją na tyle, by wiedzieć, jak daleko może zajść w swoich skargach. Czy była nieszczęśliwa? Tego nie wiedziała sama. Świat był zabiegany, oczy nabrzmiałe od ilości barw, od prędkości zmieniających się obrazów, uszy zmęczone hukiem i głosami innych ludzi, a własny głos – wiedziała, że dla innych nie będzie potrafiła go użyć.
Jeden jedyny raz, gdy skłoniła się do zrobienia kroku dalej był Marcin. Pierwszy raz, od dawien dawna, gdy odpowiedziała Tak, użyła tego głosu. Lecz wkrótce znów uwiązł jej w gardle. Gdy ich marzenia sprowadziły się do życia, które pozwala im mijać się w każdym oddechu, w każdej myśli i każdej czynności. Do życia, które miało wyglądać zupełnie inaczej. Do życia, które miało być wspólne, dzielone, szczęśliwe. A teraz? Gdy pytała sama siebie z kim mieszka, odpowiedzieć mogła jedynie – nie wiem. Dawno nie rozmawiali ze sobą szczerze. Od jakiegoś czasu nie chcą ze sobą rozmawiać. Dlaczego?
Nikt tego nie wie, ale Dorota nie potrafiła siedzieć sama w domu. Najtrudniejszy czas, który przychodziło jej znosić, był wtedy, gdy Marcin miał wyjazdy służbowe. Nie było go wtedy w weekendy, w jedyne dni które są dla niej odskocznią od trudów tygodnia. Dni te były męczarnią. Zasłaniała okna od światła, gasiła wszystkie sprzęty. Tylko wtedy wyciągała papierosa z paczki, którą zostawiał na półce i paliła, powoli zanurzając się we wspomnieniach, które snuły się cicho w jej głowie.
Dorota kochała Marcina, a Marcin kochał Dorotę. Ona śniła o nim, a on o niej.
Kiedyś, gdy marzyła o malarstwie, marzyła również o księciu z bajki, poznanym w szkole. Ale takim z książki. Takim żabim księciu. Który, któregoś dnia, zabierze ją do swojego pałacu, takiego strzeżonego przez wielkiego smoka, którego kiedyś narysuje i pokaże pani nauczycielce.
Jednak rysunek musiał zastąpić życie. Okazało się, że smoki pozabijano, a księżniczki dziś są całkiem bezbronne, szczególnie, jeśli nie mają koło siebie żadnego doradcy. Dorota była bezbronna. Marcin oskarżał ją o życie w innym wymiarze, w świecie własnych myśli i fantazji. To prawda, ona uciekała do świata, szukała w nim ostoi i bezpieczeństwa tego, które zabrano jej w rzeczywistości.
- Światła często migotały wokół mojej głowy. Idąc ulicą potrafiłam zaczepić się o krasnala, czy złapać latającego elfa. Dziś wiem, że to niemożliwe, dziś nie jestem już dzieckiem. – tłumaczyła Marcinowi, który ją sprowadzał właśnie na ziemię. – Spójrz, niektórzy ludzie mają tutaj wszystko, czego im potrzeba. Domy, rodziny… Mają uśmiechy na twarzach. A wiesz, że gdy tak czasem w nocy obserwuję ulicę i widzę jakąś postać wynurzającą się z mroku, wyobrażam sobie, że to wróżka, która przychodzi naprawić nasze życie. Niestety okazuje się, że to tylko dziewczyna, wracająca z dyskoteki. Czy cię nie przeraża to, że nie było nikogo chętnego, by odprowadzić ją do domu? Że w środku nocy idzie sama, ze spuszczoną głową, z drżącym od chłodu ciałem? Że nikt jej nie powiedział: spokojnie, nic ci nie grozi? – Zawiesiła na chwilę głos, oparła się o futrynę drzwi i spojrzała mu w oczy – A ja wiem, jakie to uczucie. Wiem, co znaczy polegać na sobie i szukać tego szczęścia. Podnosić się i upadać. Wiem, czym jest strach przed życiem, a czym odwaga, by kroczyć ciągle przed siebie. Wiem. I to jest moją siłą!