Dom
- Dzisiaj niedziela przecież. Połowa pojechała do kościoła, a połowa do cerkwi.
- A pan czemu nie pojechał?
- Ja jestem tutaj z tobą. Pytanie brzmi: co ty tutaj robisz, chłopcze?
Nie odpowiedziałem. Nie znałem odpowiedzi na to pytanie.
- Czemu chcesz iść do tego lasu? – Bimbrownik przerwał przedłużającą się ciszę.
- Lubiłem tam się bawić za gówniarza – i ostatnio ciągle mam koszmary związane z tym miejscem, dodałem w myślach. – Ciekawi mnie, czy coś tam się zmieniło.
Z daleka zobaczyłem, że coś jest nie tak. Zamiast ściany lasu, widać było tylko pojedyncze drzewa. Nic nie mówiłem. Z każdym krokiem czułem rosnący niepokój. Przeszliśmy przez pole i teraz mogłem zobaczyć całość.
Po wiekowych drzewach zostały tylko pnie. Ziemia zaś była zawalona gałęziami, korą i śmieciami. Lubiłem to miejsce, ale nie sądziłem, że będę czuł fizyczny ból z powodu takiego widoku.
- Co to jest? – spytałem ze ściśniętym gardłem, wskazując ręką wszystko dookoła. – Co to jest? – spytałem pokazując na puste butelki, opakowania po papierosach i zupkach chińskich.
- To? To jest postęp. To jest cywilizacja.
***
- ...no i kiedy stary Maksymowicz wyciągnął nogi, to wszystko przejął jego syn, który to zaraz zaczął wyprzedawać wszystko – ciągnął Fedorczuk nakładając na talerze borowiki smażone z cebulą i ziemniakami. – Podpisał umowę z jakąś niemiecką firmą, co by las miała wyciąć sobie. A potem pewnie i ziemię sprzedawać będzie. No, wypijmy. Co by ich szlag trafił.
Szklanki poszły w górę. Bimber uderzał do głowy, kolacja smakowała, piec grzał mocno, a myszy skrobały w ścianie. Byłby miły wieczór, gdyby nie to, że czułem się bardzo zmęczony.
- I tak to już jest – rzekł z zadumą pan Fedorczuk, wyciągając się wygodnie w bujanym fotelu. – Starzy umierają, młodzi wyjeżdżają na studia i już nie wracają. A ci co zostali wyprzedają ojcowiznę, żeby też w końcu stąd wyjechać.
- Ja też wyjechałem. I wkrótce po tym, stało się to wszystko i już nie miałem dokąd wracać.
- Szkoły pokończył, a taki głupi. Tu zawsze będzie twój dom i zawsze mogłeś tu wrócić. Dostałeś na pewno sporo pieniędzy z ubezpieczenia. Rodziców byś nie wskrzesił, ale dom mogłeś odbudować. Dobrzy ludzie by ci pomogli. Zresztą – stary machnął ręką – dom to nie tylko budynek. Dom to też ziemia.
- I rodzina.
- A no...
Później zapadłem w nerwowy i przerywany sen. Co kilkanaście minut budziłem się zlany potem, mgliście pamiętając wcześniejsze dziwne sny. Kiedy w końcu zasnąłem porządnie, śniło mi się, że byłem na ganku mego dawnego domu. Wokół zebrało się sporo różnych istot. Były tu cienie o wszelakich kształtach oraz istoty podobne do ludzi, o skórze wyglądającej jak kora drzewna. Był tu dzik, wilk, zając, lis i inne zwierzęta. Z krzaków świeciły na mnie czyjeś czerwone oczy. Później pojawiła się kobieta. Choć widać było, że młodość miała już za sobą, posiadała szczególną urodę. Musiała być naprawdę piękna za młodu. Teraz włosy straciły swój kolor, na twarzy pojawiły się zmarszczki, a w oczach zgasł ogień. Wyciągnęła do mnie rękę, jakby chciała mnie gdzieś zaprowadzić. Ale ja tego nie chciałem. Pokręciłem głową. Cofnąłem się. Obudziłem się.