Dom
O dziwo, obudziłem się nie tradycyjnie oblany potem, ale całkowicie przemarznięty. Tylko liście oddzielały mnie od kamieni, którymi był wyłożony ganek. Ganek mojego domu.
Czułem się jak na najgorszym kacu. Zły na cały świat, przedarłem się przez zarośla i wyszedłem na drogę. Idąc do domu pana Fedorczuka, cały czas wycierałem rękawem gluty cieknące z nosa.
Bimbrownika nie było, więc sam zrobiłem sobie herbatę, ogrzałem się, łyknąłem bimbru. Na jedzenie nie miałem ochoty. Nie miałem również co z sobą zrobić, więc wyszedłem na spacer. Minąłem wielki krzyż oraz ciekawskie oczy mieszkańców i wyszedłem poza wieś. Zamiast pójść asfaltem, skręciłem w lewo i poszedłem przedwojenną polną drogą, dawniej jedyną drogą do osady. Otaczały ją pola i młode, brzozowe laski. Między drogą, a takim laskiem stała stara kapliczka. A przy niej stał stary Fedorczuk.
- Nie sądziłem, że jest pan taki religijny.
- Ach. To tylko taki tam sentyment – uśmiechnął się pokazując żółte zęby. – Podejdź tu chłopcze. Widzisz ten kamień, w który wbity jest krzyż? – Położył mi rękę na ramieniu. – Przyjrzyj mu się.
Nie byłem do końca pewien, ale wydawało mi się, że ten kamień ma ludzkie kształty. Czas jednak starł z niego rysy twarzy.
- To był jakiś posąg?
- Tak. Był. Ale zamiast go odnowić lepiej było wbić jej w głowę metalowy krzyż i postawić płotek.
- Jej? – Choć starałem się zabrzmieć naturalnie, nie wyszło mi to. Wciąż miałem w głowie ten dziwny sen.
Fedorczuk tylko machnął ręką i poszliśmy.
Nie lubię być w centrum uwagi, ale tak się właśnie stało, gdy wróciliśmy do wsi. Ludzie, którzy wcześniej jedynie ciekawsko patrzyli w moją stronę, teraz wiedząc już kim jestem, zagadywali mnie.
- Będziesz wracał na stałe?
- Byłam twoją sąsiadką, pamiętasz?
- Wielka to była dla nas tragedia. Twoi rodzice to byli tacy porządni ludzie.
- Ale wyrosłeś na przystojnego mężczyznę!
Starałem się rozmawiać, uśmiechać, ale widocznie kiepski ze mnie aktor, bo wyglądało to bardzo sztucznie. Chciałem jak najszybciej stamtąd uciec. Pan Fedorczuk to zauważył, więc poszliśmy do jego domu.
Tam wziąłem plecak i spytałem, o której będzie najbliższy autobus.
Myślałem, że będzie mnie zatrzymywał, przekonywał żebym został. On jednak spojrzał mi głęboko w oczy. Jego oczy zaś zmieniły się w ciągu sekundy. Pijacki, zamglony wzrok, zmienił się na trzeźwy i inteligentny.
- O 11.50.
Głos również się zmienił. Zaraz jednak wrócił do dawnej postaci.
- To może ja by cię podprowadził, a?
- Nie, nie trzeba.
- No to chociaż wypijmy na pożegnanie.
Przytaknąłem. Wypiłem. Pożegnałem się.
Idąc, chwilowo zatrzymałem się przy kapliczce. Patrzyłem to na nią, to na dziewczynkę o kulach, która przy niej stała. Odwróciła się do mnie i uśmiechnęła od ucha do ucha. Również odpowiedziałem jej uśmiechem, choć mój był raczej smutny. Wiedziałem, że Bóg jej nie pomoże, nieważne do którego by się modliła. Ten chrześcijański nie chce, a ten pogański z krzyżem wbitym w głowę raczej niewiele mógł zrobić.