część szósta
I rzekł Bóg do kamienia: Musisz być szczęśliwy. Zadęli w róg i ogłosili zgromadzenie, ożywiają Kallipygos marmurową, zabić jej nie mogąc. I śpiewało zgromadzenie z łzami w głosie: Pokój ludziom dobrej woli.
Epilog
A
Skleciłem z kilkunastu nawet niezłych opowiadań całość. Mało konsekwentną. Bardzo widzimisiącą. I pocieszam się, że ta rozlazła halucynacja, którą żalę się na bidę i zajoba, to - mimo wszystko - dzieło, że jest namiastka nowego języka, że nowy realizm magiczny. Ale komu to potrzebne? Chyba tylko mnie, który potrzebuję wyrzucić z siebie pretensje i dać upust pisarskiej gorączce, idącym za tym błędom, by potem ich uniknąć. I pewnię się złudnie, że tworzę, że zlepek epizodów to Jim Jarmusch literatury, że zagmatwany język to nowy Bruno Schulz, że Oniria ma wreszcie jednego króla, po triumwiracie latynoskich książąt… – a to ledwie popiół po wspomnieniach, co marzenia podpalają, nikła fotografia snów palona przez promień poranka, popiół z całopalenia artysty, na bycie którym nie mam pieniędzy, czasu nie mam, popiół kolorowy rozsypany na pustych kartkach, na poduszce pozostały z nocy niedopitej, boję się obudzić i wstać, choć jeszcze bardziej przespać szanse, których wiele już niezapłodnionych za mną. Chciałoby się powiedzieć, napisać wszystko za jednym zamachem, jednym tchem, jednym pociągnięciem pióra, pędzla, wierszem, okładką jednej książki zamknąć weń piękno i okrucieństwo świata, słodycz i marność ciała, spokój i niepokój duszy, oczywistość i tajemnicę miłości.
B
Patrzę w okno wieczorne i odbijającym się w nim żarem z papierosa (tak, zacząłem palić) kolejno zapalam wątłe światło w komnatach opuszczonych koszar z naprzeciwka (tak, wojsko postawiło mnie na nogi). Popijam kawę w aurze nucącego sobie coś radia, przy drzwiach zamkniętych mogę policzyć gwiazdy w miejscu, gdzie przed dwoma godzinami między gałęziami rozciągał się żagiel błękitu, słuchać szumu drzew i huku samolotów, tych gwiazd ruchomych, i w tej chwili spokoju szukam natchnienia, ale jedyne, co tworzę, to kupka petów, dym przeszkadza mi w czytaniu, światło zresztą psułoby nastrój, mam chociaż komputer przy łóżku, to sobie film puszczę na dobranoc, żeby wprowadzić się w etap marzeń sennych, tak też je stymulując. Rozmyślam o sztuce, z papierosem przy oknie czuję się jak artysta, na kilka chwil wolny od normalnego życia, jestem nim, mimo iż nic w tym czasie nie tworzę, mam jednak swoje zdanie, oczytany swoje wiem i tak dalej. Cała ta moja literatura to teraz nic innego jak rozmyślania przy paleniu i kawie, a czasem jeszcze po pijaku. Patrzę przez chwilę z góry na to wszystko, a raczej z zewnątrz, bo z dystansem zawsze, mimo iż przez to i z tym i w tym brnę, krew oddając politycznym wampirom, pragnąc szczęścia, spełnienia, którym już chyba tylko spokój.
C (Curriculum Vitae)
Strzelałem (nie zabijałem) z „Kałasznikowa”, żąłem (skaleczyłem się) sierpem, byłem (piłem) na studiach, byłem (piłem) w wojsku, mieszkałem (piłem) z Jurkiem Majerczykiem, którego potrąca komunistyczna ciężarówka na nagraniu z krakowskich zamieszek, sypiałem na dworcu, kochałem (pieprzyłem) Cygankę, spałem (pieprzyłem się) z Mulatką, napisałem książkę. Jeszcze niczego w życiu nie osiągnąłem.