część piąta
V (Lądyńczykowie)
Awaria pstryczka wywołała taką panikę jak uświadomienie sobie, że nasz koszmar nie jest snem, a już tylko samobójcze dawki środków nasennych są w stanie nas ukołysać do snu.
Nagle nad głową Erjona rozbłyska wkręcona przezeń pomysłodajna żarówka firmy lux in tenebris oferując wyjazd do Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej w charakterze taniej siły roboczej, co pomogłoby rozwiązać kwestię finansową, a raczej jej brak.
Pięknotyła wyszła za Angola i na idiotkę do towarzystwa, ale przynajmniej na razie nie martwi się o utrzymanie, Wypierśna znalazła pracę w klubie topless, gdzie mężczyźni płacą jej za trzymanie w ustach swych przyrodzeń. Ismail się wkurwił, więc rozpętał guerillę i poświęcił się swej misji przeciw chupacabras, a ci zajęli się nim stosownie do sytuacji i słuch o nim zaginął, Lorika przejechał automobil na przejściu dla pieszych w Ojczyźnie. Erjon i Pięknooka Inez w poszukiwaniu pracy zamieszkali z trójką Brytyjczyków w wyimaginowanej dzielnicy Południowego Londynu, gdzie Godot obiecywał im załatwić uczciwą i godziwą pracę, bo sami nie bardzo sobie radzili w wielkim mieście, ale nie zrażali się i w porywach dawali radę tylko na spalinach i miłości.
W chwilach bezrobocia ze złym przeczuciem zamykali się w pokoju, by na zapas się zakochiwać i ustanawiać przy tej okazji trzecią płeć właściwą ich wspólnej duszy. Rozebrani do naga przenikali się wzrokiem, pochłaniali się nawzajem pieszczotami, powierzchnia ich skóry stawała się wspólna, w pewnym momencie wprowadzali swój penis do swojej pochwy...
- Nie zdziwię się, jeśli ta nora się kiedyś zawali kończąc naszą doczesną drogę – zawył Hoolis w odpowiedzi na zamknięcie drzwi przez Jessicę, które brutalnie zakończyło jego erotyczny sen oraz pozbawiło ścianę jego pokoju sporego kawałka tynku. Tak minął poranek dnia pierwszego. Bez fajerwerków minęło też południe. Nawet w głowie śpiącego Hoolisa nic ciekawego się nie zrodziło. Około drugiej po południu Mr Wright-Souxshire robił sobie herbatę, właśnie sięgał po cukier, gdy jego uwagę przykuły wpadające do mieszkania drzwi wyważone przez zapłakaną Jessicę, która nie mogła trafić kluczem w dziurkę swoją drżącą dłonią. W tajemnicy powiem wam, że drzwi były otwarte. Hoolisa niezbyt to zdziwiło. „To było kwestią czasu” pomyślał. Jego angielski spokój został jednak zakłócony, gdy zauważył, że zniszczenie drzwi nie było owocem dziwnego poczucia humoru Jessie. Nawet taki bezmózgowiec dostrzegł, że coś jest nie tak widząc pierwszy raz w życiu szlochającą w ten sposób partnerkę. Nawet taki bezsercowiec, doświadczył nieznanego dotąd uczucia – martwił się przez chwilę kimś innym niż on sam, choć była to raczej tylko zintensyfikowana ciekawość. Właściwie to ten chudy i wysoki blondyn nikim i niczym się nie martwił. Popadł w swego rodzaju depresję, która objawiała się na przemian obojętnością i upierdliwością, taka specyficzna odmiana egoizmu.
- Godot jest w szpitalu – oznajmiła dwudziestosiedmioletnia kobieta usiadłszy pod odrapaną ścianą. „To było kwestią czasu” pomyślał Lee. - Ten idiota zaraził się gorączką krwotoczną w bangladeskiej dzielnicy.
- To coś poważnego? – spytał Hoolis.
- Umrze w ciągu tygodnia – odparła z angielskim spokojem Jessica. - Chyba, że stanie się cud - dodała.
- Więc umrze w ciągu tygodnia. – Hoolis nie wierzył w cuda.
- Musimy powiedzieć Inez i Erjonowi – powiedziała coraz spokojniejsza Jessie.
- Chodźmy – rzekł energicznie Lee, a po chwili całą energię zużył na wydanie z siebie okrzyku bólu i wyrzucenie za drzwi… - stop – wyrzucenie poza obręb mieszkania zniszczonych drzwi, o które zahaczył łamiąc sobie prawdopodobnie mały palec u lewej nogi.
- Co się tam dzieje do chuja?! – to była moja niepoprawna politycznie i obyczajowo reakcja na ów hałas.