część druga
– Esej prawie jak z New Jersey. – zauważył chłopak z bandy dzieciaków bawiących się na placu przed meczetem.
– Ładnie to tak czytać w myślach?
– Tłumaczysz się w drugiej osobie, że trzeba mieć w małym palcu wszystko to, czego unieważnienie lub zaprzeczenie chce się z niego wyssać, bo pogubiłeś się w wyjaśnieniach, mądralo? – mały miał ubaw z moich grafomańskich ciągot. - Liczysz więc na uznanie cię za nieświadomego geniusza i asekurujesz amatorstwem swe świadome zabawy w psychologa, który – o ironio – jako jedyny ich wysłucha, bo psychiatrzy i współwariaci będą je tylko słyszeć, a i to do czasu. I nie pytaj, Geniuszu-wariacie, czy do czasu, gdy zaczną słuchać, czy do czasu, gdy zamilkniesz. No, co nic nie mówisz?
Pycha męczeństwa zapchała ci usta? Stojąc kiedyś na drodze pociągu będziesz się ociągał w roztargnieniu układając mowę o tym, że nie miałeś szans w zderzeniu zamiast zwyczajnie pójść właściwą drogą. Samobójstwo nie jest ofiarą, lecz świętokradztwem. Zamiast ratować resztki czasu ty tracisz go opisując, jak to samo robiłeś dotychczas. Strata do potęgi. – chłopak spojrzał karcąco i z politowaniem. - Pusta głowo! – krzyknął odskakując i gestykulując obraźliwie, gdy postanowiłem dać mu satysfakcję i ochlapać go wodą z fontanienki ku eksplozji śmiechu reszty gówniarzy.
- Zaczekaj. Rozejm. Za bystry jesteś dla mnie.
- Ty nietutejszy, prawda? Z Zachodu?
- Tak. A ty, coś ty za jeden? No, śmiało, takie masz gadane, to może mi opowiedz coś do pamiętnika.
12 (Terrorysta)
Ja, Fajsal, mężczyzna, lat czternaście, opowiem wam bajkę. Dawno temu, gdy jeszcze można było chodzić po ulicach, mały Fajsal zwykł przechadzać się po mieście. Często przesiadywał pod murem na placu i obserwował zdejmujących buty przed wejściem do meczetu. Gdy jeszcze można było handlować na targowisku, chodził tam z matką na zakupy i przyglądał się wszelkim rozmaitościom wystawianym na sprzedaż. Czasami gubił się w tłumie i matka musiała na niego czekać. Gdy jeszcze można było mieszkać w domach, niemal każdego dnia, krótko przed zachodem słońca jego rodzice przyjmowali gości w salonie. Uwielbiał przysłuchiwać się rozmowom popijających kawę. Gdy jeszcze można było uprawiać sport, grywał w piłkę na placu. Gdy jeszcze nie podzielono miasta murem, grywali czasem na prawdziwym boisku u chłopaków z żydowskiej dzielnicy. Pewnego razu zauważył na ulicy piękną dziewczynę i od pierwszego wejrzenia się w niej zakochał. Wiedział, że codziennie czekała na matkę pod jednym ze sklepów, więc zawsze stał po drugiej stronie ulicy i się jej przyglądał, ale nie miał śmiałości, żeby podejść i zacząć rozmowę. Któregoś dnia w miejscu, gdzie zwykle siedziała zostawił piękne kwiaty. Allach go wysłuchał. Podarunek spodobał się dziewczynie, która dobrze wiedząc, od kogo go dostała, od razu podeszła do chłopaka, który zawsze na kogoś czekał po drugiej stronie ulicy, gdy ona robiła zakupy z matką. Dziewczyna miała na imię Aliyah. Odtąd spotykali się w tym samym miejscu i o tej samej porze, ale tak, żeby jej matka ich nie zauważyła. Gdy jeszcze można było to robić, lubił czytać książki i samemu wymyślać różne historyjki, więc zawsze jej coś opowiadał. Pewnego dnia napisał dla niej piękny wiersz. Był to oczywiście wiersz miłosny. Pisany starannym pismem na zdobionej kartce. Teraz zawijam w tą kartkę kamień. Kamień ze zburzonego domu, ze zniszczonej ulicy. Kamieniem prawa do wolności i miłości ładuję swoją procę. Ja Fajsal, mężczyzna, lat czternaście, powiadam wam: Strzeżcie się izraelskie czołgi, strzeż się okupancie.