część druga
- O czym można napisać opowiadanie? – chciałbym opowiedzieć choćby o wszystkich skojarzeniach, wypowiedziach, zdarzeniach, które w swej wulgarności, głupocie i patologii wywoływały ataki śmiechu. Każda sekunda ze swoją historią, swym oddechem, który jest częścią wielkiej sagi, trzeba by drugą połowę życia poświęcić na oglądanie pierwszej nagranej ukrytą kamerą czytającą w myślach czy snach.
- Nie wiem, o czym możesz napisać, przecież to twoje opowiadanie. Może o swoich kochankach? – żałosne. To był żart, ale ziarno prawdy utkwiło mi w oku i kłuje w serce świadomością samotności, z której chcę się usprawiedliwić, ale nie mam argumentów. Zaniedbywanie życia dla pisania wątpliwej wartości utworków i szukanie kogoś, komu zaimponuję twórczością, znalezienie, ale ból, że fajnie piszesz, ale nie dam ci się zaciągnąć do łóżka. Zaciągnę cię sama, ale nie jestem ani poetką ani Male i ja ci zostawię nimfomański syfilis albo ty mi łzy złudzeń nieodwzajemnionej miłości. Tak źle, tak niedobrze. To chyba jednak jakiś argument. Szósty zmysł, dusza czy usterka w ewolucji, zatruwająca krew czyniąc ofiarę dawcą honorowym, na co chupacabras tylko czekają. Wirus czy demon, który rośnie w człowieku otaczając go niewidzialną barierą, ofiara zaczyna żyć we własnym świecie, który to świat uodparnia się na ignorancki śmiech czy poniżenie i oby nie było za późno na szczepionkę Apokalipsy. Zbieram więc wszystkie atomy mego świata przedstawionego na miejsce zwane Har-Magedon, nadszedł bowiem czas ostatecznego sądu, w samą porę, bo bliżej Doliny Jozafata chyba już nigdy nie będę po izraelskich wakacjach, które już jutro się skończą. Czasem dobrze mieć wujka, którego stać na odwiedziny u kumpli ze studiów. Agnes uśmiecha się, bo zobaczyła, że się zapatrzyłem w okno. Tulipany. Ich przenikające się barwy są jak kolorowy popiół, fioletowy niczym trupie usta albo pogrzebowe sztandary kontrastuje z żółcią jak na skrzydłach motyli z piekła czy zaginionego ogrodu.
- Czy ja się zamykam w sobie? – w szufladzie, do której piszę kosztem czasu i coraz trudniej z niej wyjść, bo przybywa przygniatających mnie kartek, które nie odwzajemniają uczuć.
- No. – mówi to z uśmiechem w odniesieniu do mojego dłuższego zapatrzenia się.
- Poważnie pytam.
- Po czym wnosisz?
- Zresztą. Nie ważne, nie będę już psuł nastroju.
- Już popsułeś. – no to zacznie się dwuzdaniowy wykład, który wejdzie mi w pięty.
- Ech…
- No! Co cię gryzie? – Pyta tak czule i szczerze.
- Nie mam dziewczyny, nie mogę… - uśmiech Agnes wywołany skojarzeniem z impotencją. - To mogę, tylko…
- Tylko nie z dziewczynami? – żartuje sobie, żeby mnie przygotować na najgorsze.
- Nie mogę zapomnieć o Gabi. Sam już nie wiem.
- Wydaje mi się, że wiesz. Ale dobrze wiedziałeś, że nic nie da się zrobić.
- Sama widzisz, że jest niezręcznie, aż się prosi o trzęsienie ziemi, które nas stąd przegoni, znaczy się ja chcę się zapaść pod ziemię. Telenowela, rozumiesz, nie?
- To się zapadaj.
- Właśnie, że się nie da. Tak sobie myślę, że jestem jak te moje książki, ani komercyjnie ani artystycznie.
- Ty to powiedziałeś.
- A ty nie zaprzeczyłaś. Ale mnie lubisz, prawda?
- No. Tak. – dostrzegam szczerość twierdzących skinięć i jest mi trochę głupio, że zaraz zatruję ten powiew optymizmu.
- Dotknięte marzenie. Wiedziałaś, że uziemione marzenia stają się śmiertelne?
- Biedaku.
- Nie ważne.
- Jak chcesz. – wyciąga pierwszego papierosa. - Jak ci się nie podoba, to się przesiądź! - nie musiałem się krzywić na widok odpalanego peta.
- Pal sobie, pal. I tak masz hiperwitaminozę.