Choroba
Kobieta zasłania ręką usta.
– O boże! – szepcze widząc zapuszczoną norę. – Jak tu śmierdzi. – Idzie przez przedpokój. – Bartek!
Długo tu nie była, nie zapraszał jej. Jest tu przez matczyne przeczucie, które nie dawało jej spokoju.
Podchodzę do Marty, ależ ona jest śliczna. Za każdym razem mam wrażenie, że widzę ją pierwszy raz. Pod sukienką dostrzegam linię jej nagiej sylwetki, jej piersi i brodawki. Idealne ciało.
Stajemy naprzeciw siebie, a ona nie wytrzymuje i rzuca mi się na szyję.
– Ukochany.
Całuję ją po twarzy, szyi, wącham włosy, potem wpijam się w jej usta, ależ ona pachnie i smakuje.
– Tak tęskniłam – mówi pomiędzy pocałunkami.
Ja nic nie mówię, sycę się nią, tak wyrażam swoją miłość. Cieszy ją moja erekcja, mnie też, nie miewam jej od dawna w moim świecie.
Siadamy na trawie. Świat dokoła jest idealny, jasny i kolorowy.
– Zostaniesz ze mną? – pyta Marta.
– Wiesz, że tak, ale jeszcze nie dzisiaj.
Smutnieje.
– Ale dziś będę z tobą długo, moja śliczna. – Pocieszam ją.
Dziś jest piękniejsza niż kiedykolwiek. Widzę wyraźnie nawet fakturę jej skóry, drobne włoski, skupiam się na każdym najmniejszym szczególe, podziwiam każdy milimetr.
Matka wchodzi do sypialni i znajduje syna rozwalonego na łóżku. Podbiega.
– Synku, synku! – Zaczyna nim potrząsać. – Obudź się, co ci jest?!
Jest blady jak kreda i oblany zimnym potem. Od potrząsania zaczyna wymiotować. Dużo tego nie ma, nic nie jadł.
– O boże, Bartuś!
Kładzie syna na boku. Kobieta ma już swoje lata, ale wciąż pracuje jako pielęgniarka. Sprawdza puls, jest słabo wyczuwalny.
Wyciąga z torebki telefon i dzwoni po karetkę.
– Wytłumaczysz mi, dlaczego znikasz? – Marta mnie lekko odpycha.
– Nie chcę teraz – mówię.
Chcę się z nią tylko kochać, a nie gadać o głupotach. Ale ona mi nie pozwala, patrzy w niebo.
– Zobacz, nadciągają ciemne chmury – mówi.
Zadzieram głowę. Widzę je tutaj pierwszy raz, nie wiem, skąd się wzięły.
– Tutaj pada? – pytam.
Myślałem, że w raju nie pada deszcz. Co za głupota, przecież musi padać.
– Zabierzesz mnie do siebie, pokażesz, gdzie mieszkasz? – pytam. – Nigdy mnie nie oprowadzałaś.
Uśmiecha się, od razu pcham dziób do całowania. Dostaję buziaka i Marta się odzywa.
– Myślałam, że nigdy nie zapytasz.
Wstajemy i idziemy w stronę lasu. Jest niesamowicie gęsty i ciemny, widać tylko kilka pierwszych rzędów drzew, dalej ciemność.
Dziwne, ale nie czuję się już tak cudownie błogo, jak na początku. To pewnie przez pogodę. Niebo błyskawicznie robi się stalowe. I jest chłodniej, aż dostaję gęsiej skórki.
Marta trzyma mnie za rękę i idzie przodem, jak na tych zdjęciach z różnych stron świata, gdzie dziewczyna ciągnie za sobą chłopaka. Patrzę na jej pupę, niesamowicie nęcą mnie jej pośladki.
Zbliżamy się do linii lasu.
– Mieszkasz w lesie?
– Zobaczysz.
Matka czeka na karetkę i wciąż próbuje obudzić syna. Co chwilę sprawdza tętno.
– Synku, co ty wziąłeś, obudź się! – Klepie go po twarzy. – Co wziąłeś? Co ty zrobiłeś?
Bartek oddycha coraz płycej. Kobieta w desperacji bije go po twarzy.
– Bartek!!! Obudź się!
Jej syn przestaje oddychać, a serce staje. Matka wpada w panikę, ale zaczyna reanimację, lata praktyki. Słyszy już karetkę, ten sygnał daje jej nadzieję, ale stan Bartka ją odbiera.
Kobieta potrafi rozpoznać zapaść.
Zrywa się silny wiatr.
– Ale wieje, dobrze, że się schowamy – mówię tuż przed linią najczarniejszego lasu, jaki w życiu widziałem.