Cena Zaszczytu
Nastąpiły dni obrony. Pierwsze pięć dni obrońcy dzielnie znosili kolejne fale ataków. Jak się później okazało działała tutaj Gildia Magów. Wywiedziałem się od nich, że w górach pękła pieczęć i wyległy z niej demony, które na początku tej ery według rachuby elfów zostały uwięzione po „Wojnie Łez”. Domyśliłem się reszty prawdy. Vivii bez wyraźnego powodu nie błąkałaby się w okolicy gór. Ona była siostrą Arwendarra! Brat wysłał ją z zadaniem odnowienia zaklęcia chroniącego Piekielną Bramę! Bramę! Bramę, o której mówiły ludzkie, wiejskie mity…
Arwendarr rozdzielił hanzę według zdolności, jako, że za młodu, wczesnego młodu byliśmy najemnikami. Alex i Catherine przydzielił do łuczników, Patricka do Gwardii, Mellę do zielarzy, Hubertusa i mnie od magów. Najniewdzięczniejszą robotę dostał Camil… Został mistrzem garkuchni. Chociaż znając życie, jemu spodobała się praca przy kotłach. W końcu w hanzie to Camil zawsze kucharzył.
Ósmego dnia oblężenia odwiedziła nas Vivii, w naszej wieży. Lekko się zdziwiliśmy. Oznajmiła, że jest jej przykro, ponieważ musiała nas okłamać. Była zobowiązana tajemnicą, której wyjawić nie mogła. Mellania, jak to Mellania skwitowała to jakimś żartem, który rozładował napiętą atmosferę. Usiedliśmy razem w kręgu i korzystając z przerwy w szturmie na Alleauis, gawędziliśmy i śpiewaliśmy.
Z blanków murów dostrzegałem różnej maści potwory. Były tam driady, gnolle, bazyliszki, szczuroczłeki, harpie, a nawet strzyga. Przełom nastąpił dziewiątego dnia. Niespodziewanie runęła jedna z wież Róży Wiatrów, Północna. Diabli pomiot wykonał podkop. Harpie uderzyły pierwsze, za nimi strzyga i inne plugastwo. To był całkowity szok dla obrońców. Sam Arwendarr walczył ze mną i resztą hanzy ramię w ramię. Vivii stała na blankach i śpiewała pieśń, Alex, i Catherine szyły z łuków, Hubertus miotał się jak oszalały ciskając gromy i zapalając wrogów. Patrick u bogu Wiecznego Płomienia walczył ze strzygą niczym rozwścieczony gryf. Mellania wywijała buławą i masakrowała każdego napastnika, jaki wszedł jej w drogę. Popadła w pasję… A Camil… To był po prostu balet! On dosłownie tańczył z tasakiem wśród upiorów i demonów.
Walczyliśmy. Jak w mitach. Wtedy, gdy wydawało się, że już, już udaje się odepchnąć wroga, poczułem nacisk na bębenki uszne. Ktoś chciał włamać się do mojego umysłu, inny mag. Stawiłem opór, wzniosłem bariery. Udało się, ale już po kilku sekundach inni magowie naparli na mnie. Podjąłem wysiłek, zaprzestałem ciskania zaklęć i robienia mieczem. Wycofałem się za linie walczących i kątem oka upewniłem się, że hanza, Arwendarr i Vivii żyją. „Cholera, przywiązałem się do nich!” – przeszło mi przez myśl. I właśnie tę chwilę rozproszenia wykorzystał obcy czarownik. Przełamał barierę. Zemdlałem.
Obudziło mnie łomotanie w głowie. Tak, jakby ktoś zdzielił mnie solidnie pałką. Otwarłem oczy. Dookoła mnie widziałem twarze. Pochylone. Alex. Mella. Catherine. Camil. Vivii, Patrick. Hubertus. W końcu Arwendarr…
- No! Żyje byku! – Powiedziała ironicznie Mella.
- Gdzie jestem? Co z bitwą? Strzyga!? – zawołałem zrywając się z łóżka, lecz natychmiast pociemniało mi w oczach i opadłem.