Cena Zaszczytu
Vivii mimo, że była szlachcianką (i nadal jest), okazała się sympatyczna i miła. Zupełnie inna od elfów przedstawianych w mitach. Opowiedziała nam o swojej podróży, o napaści i ucieczce. O tym jak wymordowano jej hanzę i ubito pod nią konia. Była siostrą Arwendarra – Wiecznego Płomienia, Wielkiego Uzdrowiciela, Barda, a przede wszystkim pana na Alleauis. Wszystko to opowiedziała nam Vivii w czasie wędrówki jaką podjęliśmy, by odeskortować ją do domu. Ta wędrówka nas
wszystkich do siebie zbliżyła. Wędrówka, albo śpiew i lutnia elfki...
Do Alleauis wędrowaliśmy sześć dni. Arwendarr przyjął nas nad wyraz gościnnie i wystawnie, gorąco dziękował za ocalenie siostry. Korzystając z okazji, ze następnej nocy będzie pełnia, urządził podwójne święto. Tak… Nie mogłem się powstrzymać od jedzenia. Nie żebyśmy po drodze nie jedli, ale tu było tak wystawnie, smacznie! Hubertus mi nie odstępował. Wspólnie pochłanialiśmy kolejne półmiski mięsa, salaterki sałatek, nadziewane jajka i popijaliśmy bursztynowym napojem, drapiącym gardło, który elfy nazywały „kokka”. Zawsze mieliśmy słabość do jedzenia, a wbrew pozorom szczupli z nas ludzie. Inni kompani również wspaniale się bawili. Patrick, Camil, Catherine, lekko podchmieleni śpiewali z innymi elfami. Melania żywo dyskutowała z Vivii o jakimś Księciuniu Obek, zwanym Boskim Darem, a Alex wcale skutecznie działała na nerwy dwóm elfom, których przezywała Smarkiem i Tłustym Serem… Nie wiedzieć czemu. I to właśnie tej nocy wydarzyły się te straszne rzeczy.
Było jak na noc jasno, bo księżyc w pełni i płonęły ognie, które tak kocham. Jednak stało się jeszcze jaśniej! Niebo stanęło w płomieniach. Alleauis wstrząsnęły głuche dudnienia. Eter emanował magią, która aż uciskała bębenki uszne. I ta magia byłaby normalna w taką noc, noc pełni. Ale nie w takim natężeniu.
Strażnicy na białych murach miasta zaczęli wrzeszczeć i bić w dzwony alarmowe. Zamknięto bramy. Ciągnąc za rękaw Hubertusa i Alex, którzy byli najbliżej mnie, podbiegłem do wieży, w której mieliśmy nocować. Tam, z balkonu dostrzegliśmy i zrozumieliśmy grozę sytuacji; z gór na wschodzie, skąd przyjechaliśmy szła pożoga. A właściwie to nie wiadomo co… Szedł ogień, szły wrzaski, dudnienie. Jakaś ogromna armia. Alleauis w popłochu gotowało się do obrony. Bramy zamknięto. Zostaliśmy uwięzieni w piętnastotysięcznym mieście opasanym białymi murami.
- W ładne gówno wdepnęliśmy… - szpetnie skwitował Hubertus, ale przyznałem mu rację. Ba! Zgadzałem się z nim całkowicie!