Bunkier
Z ogromną siłą pchnął bagnetem mężczyznę stojącego najbliżej.
Ten złapał się za brzuch i opadł na ziemię. Inni, ku zdziwieniu Hansa nie przestali się śmiać, ale zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Uderzył kolejnego. Tym razem rękojeścią strzelby w twarz, a do kolejnego mężczyzny oddał strzał. Ten padł, a z rany na szyi sączyła się krew. Już się nie uśmiechał. Został tylko jeden, którego cichy śmiech przerywany z powodu złamanej szczęki dało się słyszeć.
Mężczyzna, który oberwał kolbą leżał na ziemi brocząc krwią i delikatnie się uśmiechał.
-Teraz ci tak zabawnie? Teraz ci tak zabawnie, szczurze?! – Hans przysiadł na nim ze strzelbą w rękach i patrzył na Rosjanina, który co chwila wykrzywiał usta.
Nienawidzę cię skurwielu – szepnął przez zaciśnięte zęby. – Ty nigdy nie przestaniesz się śmiać, prawda?
Mężczyznę leżącego na ziemie stać było jedynie na cichy, ledwo słyszalny śmiech. Śmiech, który po raz kolejny okazał się złośliwy, nad którym Hans nie panował.
Z całych sił uderzył Rosjanina kolbą. Głowa mężczyzny podskoczyła, a Hans zaczął uderzać z całych sił bez opamiętania...
Jeszcze raz.
Jeszcze raz.
I jeszcze.
Czaszka pękła. Twarz była nie do rozpoznania, a pomimo to Dawid dalej uderzał w głowę Marka, chociaż zmiażdżone kości stawiały coraz mniejszy opór.
Nagle przestał.
Popatrzył z przerażeniem na to, co stało się wokół. Dwa ciała leżały przy wejściu do bunkra. Broczące świeżą krwią z ran kłutych.
Siedział na Marku, lub tym, co z niego zostało. Ciało z głową doszczętnie zmiażdżoną. Chłopak odrzucił broń i powiódł za nią wzrokiem. Stara, zardzewiała i ubrudzona mocno krwią. Ślady zakrzepłej, bardzo starej krwi pokrywały nowe, całkiem świeże.
On również był cały we krwi. Zszedł z ciała i położył się obok. Rozłożył ręce i popatrzył na bunkier, który w popołudniowym świetle jesiennego słońca stawał się coraz większy.