Bukiet dla Margot
Widziałam Śmierć przechadzającą się po nabrzeżu. Miała samodziałowy siwy płaszcz i brunatny kapelusz o postrzępionych brzegach. Jej kroki były ostrożne, lekko dotykała ziemi, gotowa, by wznieść się w każdej chwili i odlecieć. Świt wsączał szare zwątpienie we wszystkie zakamarki. W dzielnicy doków nigdy nie można było narzekać na jego brak. Cień pełzał po załamaniach murów i podcieniach kamienic, a nawet w szczelinach bruku. Szarobura postać przystanęła na chwilę nieopodal starego rybackiego kutra. Spod szerokiego kapelusza rzuciła wokół kilka spłoszonych spojrzeń. Niecodzienny spacerowicz wyciągnął kościstą dłoń i przejechał nią po zbutwiałej cumie. Zbliżała się piąta. Gdzieś od strony robotniczych baraków dobiegł mnie dziecięcy płacz. Zasunęłam firankę, gdy szary nieznajomy oddalił się swoim kocim krokiem w stronę szpitala imienia Marii Panny. Postanowiłam zaparzyć kawę; niedługo Henryk wróci z nocnej eskapady…
Adela siedziała sztywno przy suto zastawionym stole. Tak bardzo pragnęła wypaść jak najlepiej przy JEGO rodzicach. Starała się nie odzywać niepytana, tylko lekko kiwała głową na znak aprobaty dla słów przyszłych teściów, a nieśmiały uśmiech od czasu do czasu błąkał się w kąciku jej ust. Była dumna ze swojej fryzury. Cały ranek poświęciła na upinanie niesfornych pukli w misterny, acz sprawiający wrażenie luźnego, kok. Wszystkie dodatki miała dobrane według najnowszej mody. Przypięła nawet wspaniałą kameę po babci, której dotąd nie miała odwagi wyciągać na dłużej ze szkatułki. Nieduży kapelusik, przyozdobiony dwoma elegancko przyciętymi strusimi piórami, przytwierdziła długimi szpilkami, a każda z nich stanowiła śmiertelną broń. Bazyl przelotnie uścisnął jej dłoń, chcąc dodać odwagi. Na Adeli niezaprzeczalne wrażenie wywarła matka Bazyla, pani Małgorzata, zwana pieszczotliwie Margot. Wysoka, dostojna, o niesamowicie przenikliwym spojrzeniu brązowych oczu. Ojciec przy niej bladł. Twarz jego naznaczona była monotonią życia bankiera, którym był od dwóch dekad, binokle przechylały się uparcie na lewą stronę, baki miał mocno posiwiałe w porównaniu do grzywki. Margot popatrywała z niejaką czułością w kierunku męża, który starał się zachować pełen powagi wyraz twarzy, zaciskając usta. Sama nie musiała odwoływać się do żadnych sztuczek, jej osobowość nadto była silna.
- Niechże pani zdradzi, w jakich to okolicznościach wpadła pani na naszą niesforną latorośl? – gdy pytała, wesołe iskierki zatańczyły w jej oczach.
- Poznaliśmy się na seansie u…
- …w operze.- wyrzucił z siebie Bazyl, poczerwieniawszy po uszy.
- Och, doprawdy… ciekawe. Usiłuję nakłonić twojego ojca na taki wypad do opery, ale nie ma czasu ostatnio, biedactwo. Cóż to takiego grali wtedy? Z pewnością oboje nigdy nie zapomnicie – dodała, uśmiechając się serdecznie. Młodzi odwzajemnili uśmiech z odetchnięciem ulgi.
- Wesele…
- …Nibelungów. – zakończyła dumnie Adela.
Ojciec Bazyla rozjaśnił nieco oblicze. - Tak, moja droga, obiecuję ci, że niebawem wybierzemy się do opery. Może nawet na to… Wesele Nibelungów, co ty na to?
* * *
- Ale matka się oczywiście domyśliła.
- Tak. – skinęła głową Adela. – Nadal jednak nie pojmuję, co też twój ojciec widzi nieprzystojnego w seansach spirytystycznych.
Bazyl zamyślił się.
- Jego awersja sięga czasu, gdy młodszy brat mieszkał z nami.
Bazyl przeczesał palcami włosy, rozsypujące się przy każdym wstrząsie powozu. Adela nachyliła się, zaciekawiona.