Bajka o „Łopacie, która była boska”
Całkiem niedawno, niedawno temu, za siedmioma oceanami, za siedmioma rzekami, za siedmioma górkami piaskowymi, wydarzyła się niebywała historia. Gdzieś w zapomnianym miejscu, gdzie krowy potrafią mówić, pomimo spędzenia całego życia w chlewie, a Pan Czesław pije wódkę, w wolnych chwilach pracujac w pocie czoła. Znajdowała się chatka, którą charakteryzowała przeogromna, przecudnej urody, góra piaskowa wspierająca płot. Na samym szczycie dzielnie i z dumą dzierży swoje miejsce łopata, wyściełana diamentem, jej rękojeść była srebrna. W promieniach słońca, przy błękicie nieba świeciła niczym gwiazda betlejemska wskazująca drogę zagubionym podróżnikom. Była to niezwykła łopata…narzędzie boskie, które wyciągnąć z tej góry- pełnej zieleni oraz ciekawych „domowników”- mógłby tylko dzielny mężczyzna, który nie boi się komarów, pająków i innych organizmów, które wyglądem przypominają chińskie jedzenie, nie może się też lękać pracownika Urzędu Skarbowego oraz Ojca Dyrektora. Lecz tak odważnych herosów szukać niczym igły w stogu siana.
Chatkę tą zamieszkiwała pewna niewiasta, która była piękna jak słowiański cud, odziana w suknię rodem ze średniowiecza, czerwień materiału i jej rozwiane na wietrze proste włosy, w które wplątywały się kwiaty oraz delikatne świetliki, wzbudzały pragnienie u nie jednego śmiałka, który próbował się zmierzyć z „Łopatą , która była boska”.
Legenda głosiła, że mężczyzna, który pozbędzie się góry piasku, łopatą z diamentem i srebrem w nagrodę za śmiały wyczyn otrzyma od Niewiasty całusa pomalowanymi miodem ustami prosto w lico i przy dobrych wiatrach skreślając szóstkę w totolotka wygra cztery z sześciu liczb.
Brązowooka mieszkanka chatki już zaczęła wątpić w to, iż kiedyś zjawi się ten co rozniesie w drobny pył-co prawda piękną, ale nie potrzebną górę piasku. Pewnej nocy kiedy wyglądała przez okno, podfrunął do niej kos i wyśpiewał słodką melodią pieśń o Pątniku i wtedy poczuła, że zbliża się ten dzień…
Szedł przed siebie szukając chwil, które były dla niego bardzo cenne i nie opisane- szukał wspomnień z młodzieńczych lat, gdzie to na wsi, kiedy spędzał pełne radości momenty, gdzie leśniczy strzelał do niego z wiatrówki, gdzie po raz pierwszy zagrał na perkusji stworzonej z garnków babci a dziadkowi uzupełniał butelkę spirytusu delikatną w smaku uryną, chciał tam dotrzeć i jeszcze raz powąchać unoszącą się w powietrzu historię.
Nie pamiętał dokładnie drogi, jedyne co pamiętał to słowa zespołu 2 plus 1 „iść w stronę słońca”. Wszedł więc do lasu kiedy było już ciemno, a jego buty dostały przyśpieszenia, kiedy ponownie usłyszał strzał Pana leśniczego oraz nadciągającą watahę wściekłych wilków, biegł przed siebie dobre kilka godzin, kiedy w końcu wybiegł z drugiej strony lasu już świtało, wychodziły pierwsze promienie słońca-spokojnie odetchnął. Szaleńcza trasa, którą przebył dała mu się we znaki, usta miał suche, oddech szybki i krótki, miał spoconą skroń, jedyne co teraz potrzebował to napój w jakiekolwiek postaci. Idąc drogą zauważył oślepiający błysk, największy piorun przeszył jego oczy, wystraszył się przez ułamek sekundy, ale też był zafascynowany tym nienaturalnym pięknym blaskiem, postanowił podejść trochę bliżej i zobaczyć co tak przykuło jego uwagę.