azproszenie
Miriam niczego nie rozumiała. Wolała już o nic nie pytać. Postanowiła się nie odzywać.
Szły dróżką, całą pokrytą trawą przytuloną do ziemi. Mijały lasy, łąki i tam dalej, i tam dalej. Doszły do małej polany, na której leżał spory kamień i inny kamień, i jeszcze inny. W ogóle było sporo kamieni większych i mniejszych. Dziewczyna stanęła przy jednym z nich. Wsunęła dłonie w kieszenie spodni. Westchnęła i patrzyła na horyzont. Spojrzała potem na Miriam i ozwała się w te słowa:
-Odrzuć wszystkie uczucia złości i strachu. Wyobraź sobie, ze jesteś tu od dawna. Wyrzuć troski. Jakie uczucia wzbudza w tobie to miejsce, co myślisz, gdy patrzysz na horyzont? Zapomnij o tym, że nie wiesz co dzieje się. Oddaj się temu miejscu i powiedz, co ono ci mówi.
Dziewczyna mówiąc te słowa, nie patrzyła wcale na Miriam. Dopiero gdy skończyła mówić, spojrzała na nią tak smutnym i znużonym spojrzeniem, że ta oto poczuła się wnet nim przejęta, lecz uskuteczniła mechanizm obronny.
-Co to jakaś sesja hipnotyczna czy relaksacja absolutna, czy jaki chuj?
-Nie wkurwiaj i nie męcz, bo ci zaraz wysunę kopa i dopiero się przyda sesja relaksacyjna. Skup się na tym miejscu, rozumiesz! Chyba, że chcesz się męczyć ze mną do końca świata. To ma ci pomóc, debilko. Nic już nie mów, tylko postaraj się zrobić tak jak mówiłam, stosuj się do cholery!
Miriam poczuła się zakłopotana. Zaczęła się zastanawiać. Potem trzęsła się i bała. Aż wreszcie w ogóle nie wiedziała co ma robić i stała czekając. Patrzyła wystraszonym wzrokiem na Dziewczynę, bo w ogóle nie pojmowała o co kamon. Potem patrzyła nań wzrokiem lekko zdziwionym, potem znużonym, potem w ogóle nie patrzyła. Przed sobą miała pola, za polami łąki, za łąkami lasy i niebo, duże z chmurami gdzieniegdzie poprzyklejanymi i ze słońcem. Tam więc kierowała swe oczęta. Popatrzyła potem na las znajdujący się za plecami. Popatrzyła na kamienie, na horyzont, ogólnie się porozglądała. Było to dziwne z jej strony. Zrobiło się jej smutno i to bardzo. Zachciało się jej płakać. Zaczęła łkać, marszczyć brodę, no i się rozpłakała. Potem zrobiło się jej głupio i się uspokoiła. Pomyślała:
„Drzewa, czarne za mną zaułki. Machają się, tańczą hipnotycznie, przygotowują się na święto Zachodu słońca. Gdzieś w oddali słychać jęki. To przecież kochankowie, za grzech swój haniebny w drzewa zaklęte. Stoją tak blisko siebie i już, już zdaje się, że wiatr popchnie je ku swym gałęziom, lecz nie, rosną o milimetr za daleko. I tak stoją w nieskończoność. Jęczą niczym delfiny, co w sieci utknęły. Śpiewają swe żałobne pieśni. A przyjść tu mogę zmęczona światem lub żalem, złością przywabiona. Krzyczeć tu mogę, skakać i drzeć włosy. Nikt mi nie zabroni, bo ludzi tu nie ma. Chyba, że jakiś rolnik będzie akurat pole orał, to mordę bym musiała zakleić lub raz dwa się rozebrać i skrzyknąć go, i bzyknąć go, by emocje rozładować.
A gdy na kamieniu usiądę drogą zmęczona i patrzeć będę w dal nieodgadniętą, trwoga przyjdzie lub głęboka zaduma nad nierozwiązalnymi dylematami egzystencji naszej marnej. Bo oto przede mną pola leżą i schodzą w dół. Tam łąki zielone, trawami przepełnione wschodzą ku lasom różnorodnym. A nad nimi słońce przebiera między chmurami. Z którą dziś pójdzie spać, a może sam?
W ogóle można myśleć i myśleć. Ja jej to powiem, bo może, że ona czeka, że ja jej to powiem, no to ja jej to powiem, że ja taka myślicielka jestem.” I zadowolona była z siebie, że w takiej konwencji poetyckiej została utrzymana.
-Ja chcę powiedzieć, że drzewa to…
-Kochankowie- wtrąciła się Dziewczyna.- Dobrze, a co daje ci to miejsce?