Astalos en Hagor - rozdział I
- Zgoda.
Zrezygnowany przekazał tamtemu broń. Przybysz zaczął ją oglądać z każdej
strony, sprawdzać cięciwę, dokładnie przyglądać się każdemu szczegółowi,
patrzeć na niego z bliska i z daleko pod różnymi kątami. Czas mijał, niektórzy
już się zaczynali niecierpliwić. W karczmie trwała cisza i wszyscy uważnie
śledzili jego ruchy. Przez całą rozmowę był spokojny, ani razu nie
podniósł głosu.
- No i co tam ciekawego znalazł nasz wielki fachowiec? - odezwał się groźnie
zniecierpliwiony właściciel łuku
- To może zacznę od tego, że ten łuk jest krzywy. Spójrz, jak jest
nierównomiernie wygięty - pokazał elfowi miejsca wygięcia - to nie świadczy o
nim dobrze. Fakt, łuk nie powinien być symetryczny, ale to już przesada, przecież
tutaj, na dole jest o wiele grubszy. Poza tym spójrz od przodu. U góry odchodzi
w lewo... Mało, ale odchodzi. Trafienie do celu już z odległości kilku stóp
graniczyłoby z cudem... Nie zdziwiłbym się, gdyby robił to krasnolud. Ale to
nie wszystko. Cięciwa jest źle dobrana. Za ciasna. Tu, na grzbiecie widać pęknięcia
- znowu przybliżył łuk do oczu elfa by mu pokazać miniaturowe rowki - także są
niewielkie, ale to wystarczy, by nie posłużył długo. Poza tym, nie robi się
łuków z jabłoni. Chyba że dla dzieci na zabawkę.
Właściciel omawianej broni przeszedł do stadium najwyższej czerwoności. Wyrwał
mu go z rak i starając się uspokoić zapytał:
- Będziesz mu wierzył? Nie kupujesz to nie, idę do kogoś innego! To jest
najprawdziwszy wiąz!- i udał, że chce wyjść
- Czekaj... Kupię. Jaką mam pewność że mówi prawdę?
- Taką, że on cię chce oszukać. A ja nie miałbym interesu by ci mówić
nieprawdę. - bronił swych racji człowiek w płaszczu.
- Akurat. Daj mi go - i sięgnął ręką do sakiewki
- Tylko nie pokazuj się z nim żadnemu elfowi, jeśli nie chcesz być wyśmiany.
Ten łuk nie nadaje się do niczego - chyba do pokazywania, jak nie powinien wyglądać
łuk. Daję sobie rękę uciąć, że jeszcze zeszłej jesieni jakiś parobek zrywał z
tej gałęzi jabłka- i to pewnie złej jakości.
- Daj mi te pieniądze i zakończmy to - sprzedawca niecierpliwił się coraz
bardziej
- Jestem gotów założyć się o tyle, ile chcesz za ten łuk, że jeśli stanę przy
stajni, a ty oddasz w moją stronę trzy strzały z odległości 50 sążni, nie
trafisz we mnie ani razu.
W karczmie znów zawrzało. Zgromadzeni wymieniali między sobą szybkie opinie na
temat tego zakładu. Tymczasem sprzedawca roześmiał się naprawdę
- Ty jesteś szalony!
- Nie. Ale ty jesteś oszustem i udowodnię to.
- Zabiję cię, a potem na mnie spadnie wina. Nic z tego!
- Oświadczam wszystkim tu zgromadzonym - odezwał się głośno, tak, by wszyscy
słyszeli rozglądając się po nic - że gdy zginę od jednej z trzech jego strzał w
tym zakładzie nie jest on winny mojej śmierci.
Po czym zwrócił się znowu do niego i rzekł:
- Przyjmujesz?
Wyzwany z błyskiem w oczach odpowiedział:
- Przyjmuję. Chodźmy!