Państwo zwyczajni
ROZDZIAŁ III
Mama krzyczała przez telefon. Jej wrzaskliwy głos niemiłosiernie drażnił błonę bębenkową każdego, kto naraził się na jej gniew. Anabel dziubała właśnie beznamiętnie płatki w misce wyobrażając sobie winnych całej tej tragedii. Dziewczyna przez tą całą sytuację zapomniała o bracie, który teraz powinien właśnie kończyć zajęcia i nie ma jak wrócić do domu.
-Już jestem- rozległ się po domu głos Bernarda, który w mgnieniu oka znalazł się w kuchni. Złapał młodszą siostrę za włosy i pociągnął kilka razy.
-Ej, co tu się dzieje, zostaw ją!- krzyknęła mama.
-A ty wiesz co ona wyprawia?! Zabrała merca i pojechała sobie do domu, a miała na mnie zaczekać.- awanturował się młodzieniec.- Nawet nie wiesz jak się namęczyłem żeby dostać transport do jakiejś dziury oddalonej 15 kilometrów od miasta. I co niby masz na swoje wytłumaczenie smarkulo?!
Mama złapała energicznie chłopaka za koszule i przeciągnęła do salonu.
Anabel nadal nie mogła uwierzyć w to co się stało. Cieszyła się że jest już w domu, ale jednocześnie bała się co będzie dalej? Co jeszcze może im wpaść do głowy? Czuła, że zapowiada się pełny wrażeń rok szkolny.
Postanowiła trochę się oderwać od kłótni domowych. Zawsze w takich chwilach sięgała po dobrą książkę. Złapała za kluczyki od auta i pojechała do miasta.
Powykrzywiane, stare budynki i pozabijane deskami okna sklepowe wskazywały na to, że to miejscowość upadająca. Ciężko było jej znaleźć jakiś otwarty sklep. Kiedy traciła już nadzieję, jej oczom ukazała się niewielka biblioteka na rogu ulicy. Farba, niegdyś czerwona, teraz w kolorze niemalże łososiowym, odrywała się płatami od ścian. Duże i przestronne okna były ochlapane błotem i brudne na tyle, iż mało co można było przez nie zobaczyć. Dziewczyna szarpnęła mocno za oporne, połamane w rogach, szorstkie drzwi i weszła do środka niosąc za sobą rozbrzmiewający zgrzytliwie maleńki dzwonek nad głową.
-Dzień dobry...?- powiedziała rozglądając się dookoła. Po prawej stronie stał gustowny wieszak na odzież. Nieco dalej, za winklem można było dostrzec sporą, rubinową kanapę, pokrytą frędzelkowatym, kaszmirowym, feldgrau-owym kocykiem w marengo-mahoniową kratkę. Już parę kroków od wejścia zaczynał się ciasny labirynt regałów przepełnionych pożółkłymi książkami.
-Halo?...Przepraszam...- na jej wołanie odpowiadała wszechobecna cisza. Zagłębiła się więc wzdłuż drogi wyłożonej zakurzonym, poszarpanym dywanem. Czuła jak jej nos powoli zatyka się i coraz ciężej jest jej oddychać. Zakręciło jej się w głowie i czuła jak traci nad sobą kontrolę. Ktoś uniósł ją jak worek kartofli i zaciągnął do ciemniejszej części budynku. Kiedy próbowała się sprzeciwić, to stworzenie potrząsnęło nią i usłyszała brzdęk szkła. Chwilę później jej oczy wypełniły się mgłą a powieki stawały się coraz cięższe. Dalsza droga przebiegała jej przed oczami niczym porysowana płyta. Ocknęła się i pierwsze co zobaczyła to jej młodsza siostra siedząca na podłodze wśród zabawek. Anabel nadal czuła się lekko odurzona i ciężko jej było się skoncentrować na tym co się dzieje. Dookoła otaczał ją ich stary dom sprzed 10 lat, kiedy to miała zaledwie kilka lat. Do Karoliny podeszła jakaś kobieta, jednak Anabel nie mogła dostrzec twarzy. Miała na sobie fioletową sukienkę do kolan w kremową kratkę i brązowe pantofle. Tajemnicza postać zaczęła śpiewać znaną obu dziewczynkom kołysankę: