Antykwariat
W pewnym sklepie antykwarycznym zobaczyłem lustro. Duże, w ciężkiej, masywnej ramie. Lustro było owalne, a rama posiadała płaskorzeźby nagich dziewcząt. Tafla lustra była jak wielkie oko rybie, zanurzone w topieli, patrzące z ukrycia w samo serce strachu.
Natomiast rama lustra unosiła się w powietrzu.
Nie pamiętam w jakim to było mieście, i jak dawno to było.
Do antykwariatu schodziło się schodkami wprost z ulicy, do dużej piwnicy, tonącej w półmroku, i w zapachu żalu, subtelnie wydzielanego przez książki zżerane przez mole.
Patrząc na małe szybki tuż nad chodnikiem, nie odczuwałem niepokoju, a jedynie ciekawość. I tylko dlatego, bo byłem zdziwiony. Tak. Odczuwałem zdziwienie. Jakiś antykwariat, ukryty za brudnymi szybkami, i to na gwarnej, szerokiej ulicy, niedaleko przystanku tramwajowego. Tak po prostu. Jakby ktoś zapomniał… posprzątać, wywieź kubeł śmieci, no…
Dziwnie podejrzany.
Te kilka schodków prowadzących w dół były zapowiedzią jakiejś zagadki i dreszczyku emocji.
Czułem, że jestem ulepiony z dziwnego materiału. Żyły we mnie słowa i myśli, które chciały mnie opuścić; nieustannie czyhały przy drzwiach. Gdyby nie żebracy, powolutku żujący swe istnienie, mógłbym pomyśleć, że krematoria wciąż pracują, i świat się nie zmienia. Jak te kilka schodków, w oczekiwaniu, bez emocji.
Może dlatego odnalazłem ten antykwariat?
Niebo było błękitne i wydało mi się banalnie piękne.
Na którym stopniu stałem?
…Książki w antykwariacie są jak czyjeś wizyty z cmentarzy o zapomnianych imionach, już nieistniejących, na których pobudowano boiska sportowe lub kamienne blokowiska, gdzie lokatorzy, oparci łokciami na parapetach okien, od lat nie zmieniają pozycji, w oczekiwaniu na jakikolwiek ruch horyzontu. Książki w antykwariacie pachną światami osobno i tylko dla ciebie, otwarte i gwarne gdy swoim głodem je karmisz.
Te kilka stopni były we mnie.
Akurat przejeżdżał tramwaj, rozklekotały się szyny lub tak mój umysł dudnił, lecz nic się nie działo, tylko - szum nieustającej obietnicy.
Wówczas poruszyłem się, jak człowiek wyrwany ze snu.
Sprzedawca był lekko zgarbiony, jakby zawieszony w próżni, a jednocześnie sprawiał wrażenie niezdolnego do lotu. „Jak on tu cokolwiek odnajduje? „ – przemknęła mi myśl. I druga: „Bzdura! Przecież nie jest kaleką”. Lecz nie mogłem się pozbyć wrażenia, że książki w regałach pod sufit, starych, zapomnianych, zaraz go pogrzebią.
Poczułem się intruzem, może oszustem. I uświadomiłem sobie, że to poczucie jest ożywcze. Byłem teraz obcym, i jedynie ciekawym. Poczułem ulgę, jakbym wyśliznął się spod objęć zapaśnika.