Amok w panierce.
Zielononóżkom kuropatwianym i czubatkom staropolskim zagroziły Leghorny, białopióre kurki o tuszkach idealnie, chociaż nieapetycznie, bladych. Białe damy wyrugowały rodzime rasy, bo wyspecjalizowały się w znoszeniu dużej ilości białych jaj. Wysoką nieśnością zwróciły na siebie uwagę tych, którzy w istocie żywej widzą jedynie produkcję i konsumpcję. Leghorny skazano na dożywocie w chowie bez wybiegu.
Zamknięte na ograniczonej przestrzeni kury zapominały o intensywnym gdakaniu o gniazdo i zaczęły ronić jaja wprost na ściółkę trocin. Mimo pterofagii kończącej się kanibalizmem fermy drobiu skutecznie wyparły pożytki z domowych hodowli.
Widziałam, jak samice rasy Leghorn porzucały zniesione jaja tak, jakby kurom skorupka nigdy nie sygnalizowała spraw doczekania się potomstwa. Biegały po boksie, były zainteresowane głównie taśmociągiem transportującym miałkie pasze popstrzone ziarnem kukurydzy, i w międzyczasie, nie spuszczając oka z łańcucha przesuwającego karmę w rynnie, kucały na chwilkę, by wydalić jajo. Po wydaleniu albo szybko przestawały interesować się swoim jajkiem, albo bez typowego dla kur gdakania, milcząc uderzały w nie dziobem. Ze słabej skorupy wypływało świeże białko i żółtko, a znikało natychmiast, bo wraz z nioską ucztowała dziesiątka opierzonych koleżanek. Zauważyły fakt, okazję do posmakowania.
Białe kokoszki z fermy przejawiały niezdrowe zachowania. Zadawały ciosy nie tylko zniesionym jajom. Wyskubywały sobie pióra. Wymierzały razy we własne ciało, lub ciało ptaka ze stada. Trafienie, w siebie lub w towarzyszkę, po którym widoczna była krew, sprawiało, że wiele kur uderzało w ranę tak długo, aż z dziobanej nie wypruły flaków, nie odrąbały jej głowy. Pierwszą krew na białych piórach błyskawicznie rejestrowało mnóstwo kur osadzonych w boksie. Od momentu zauważenia stadem kierował morderczy amok. Obsługa usuwała ze ściółki martwe ptaki w stanie różnego zaawansowania pożarcia przez żywe osobniki ze stada.
Niosek eksploatowanych na fermie dotyczyła anomalia znoszenia jaj dwu-żółtkowych. Olbrzymie jajka były znoszone w męczarniach, a jeśli kurze w trakcie znoszenia "wynicowała się pochwa", to nienaturalny wygląd kloaki był zauważany na identycznej zasadzie, jak plamka krwi na białym skrzydle. Ciepiący ptak natychmiast stawał się obiektem agresywnego ataku innych kur.
Samice Leghornów zgromadzono w pobielanych pomieszczeniach. Ściółka i karmy miały przewagę beżu. W tej samej tonacji barw utrzymano drewniane klatki imitujące małe osiedle budek z gniazdami, które kurki omijały, nie uznawały ani za gniazda, ani za grzędy, a jajka znosiły w biegu, w drodze od taśmociągu do poideł. Wnętrze kurnika dzieliły na sektory szare, metalowe siatki. Jaja zbierano do koszy z szarej, stalowej siatki. Kilka punktów zapewniało sztuczne światło przez całą dobę, przy czym pora jasna i ciemna były ustalane przez ludzi. Wąskie okna, umiejscowione przy suficie, zakratowano od wnętrza, a na stałe osłonięto szczelnymi, zewnętrznymi żaluzjami. Okna nie służyły zwierzętom do rozróżniania dnia od nocy, służyły ludziom do wietrzenia obiektu po zakończeniu cyklu produkcyjnego, gdy samice kur po okresie wykorzystania ich nieśności odstawiono już do ubojni.
Przywiezione z wylęgarni, kolejne pisklęta niosek otrzymywały dawkę ciepła z promiennika, i jak poprzedniczki dorastały do osiągnięcia wydajnej nieśności w warunkach pełnej izolacji. Od początku swojego istnienia samiczki rasy Leghorn widziały tylko wyselekcjonowane, idealnie białe osobniki, ptaki ze stada, w którym przez pazerność i okrucieństwo ludzi spędzą resztę smutnego, wysoko produkcyjnego życia.
Absolutnie bezbronne, zupełnie pozbawione normalności i bodźców, tolerowały garstkę ludzi z obsługi przychodzących do boksów w przepisowych, białych kitlach i białych kaloszach. Przyzwyczajały się do jednostajnych czynności, wykonywanych o bardzo określonych porach, do nie-świata i nie-życia zaplanowanego przez człowieka istocie żywej. Do skrzypienia drzwi wejściowych, i do dźwięków włączonego taśmociągu, do uderzeń własnych dziobów o misę poidła, do cichego turkotania wózka załadowanego koszykami z jajami, i równie cichego stąpania obsługi przemieszczającej się po grubej warstwie ściółki, czy po korytarzu.